czwartek, 10 marca 2011

PR-owy występ roku - Marek Rząskowki show w TV Wałbrzych

W ostatnich miesiącach Wałbrzych był na ustach całej Polski. Szkoda tylko, że nie z powodu przymiotów miasta, ale wątpliwej jakości swoich władców. Najpierw słynne taśmy senatora Ludwiczaka, później zarzuty prokuratorskie za kupowanie głosów wyborców dla działacza PO Stefanosa Ewangielu, a teraz Marek Rząskowski i jego show w lokalnej telewizji. 21 minut chwały byłego rzecznika wałbrzyskiej PO przejdzie zapewne do historii polskiego PR. Jak dla mnie Rząskowski to murowany kandydat do nagrody PR-owy show roku 2011…




Czym Pan Rząskowski zasłużył sobie na to zaszczytne miano? Na początek krótki materiał filmowy:



Cały wywiad z Markiem Rząskowskim można obejrzeć na stronie TV Wałbrzych. Polecam obejrzenie pełnej 21 minutowej wersji z 24 lutego. Media w Polsce skupiły się tylko na słynnym soundbicie „Matka bije Cygana nie za to, że kradł, ale za to, że dał się złapać”. Można odnieść wrażenie, że były rzecznik lokalnej PO po prostu się zagalopował. Poszedł o jedno słowo, a właściwie zdanie, za daleko. Nic bardziej mylnego. Wspomniany wywiad obfituje w sporo równie ciekawych wypowiedzi:

  •  „po tej nagonce prasowej na Platformę, często nieuzasadnionej, przez część mediów…”
Zaczyna się lajtowo od standardowego oskarżenia mediów o stronniczość i lamentu nad losem biednych skrzywdzonych polityków. 

  •  obrona decyzji o wyborze Stefanosa Ewangielu na Prezesa Zarządu Miejskich Wodociągów,
Tutaj sprawa zrozumiała. Jak bowiem sensownie bronić decyzji partii o wyborze na stanowisko Prezesa Zarządu Wodociągów kogoś, kto nawet nie ma matury? Parafrazując stare powiedzenie: „nie matura, lecz chęć (kolegów z partii) szczera zrobi z Ciebie oficera/Wicepremiera/Prezesa Wodociągów (niepotrzebne skreślić)”

  •  „Społeczny mandat Prezydenta (Wałbrzycha) do wykonywania tej funkcji jest bardzo mocny…”
Mocny mandat i legitymacja z wyborów, gdzie kupowano głosy? Ktoś tu jest na bakier z logiką...

  •  „Ale nie wybory były kupowane. Część głosów było kupowane…”
A to w porządku. Zupełnie zmienia postać rzeczy…

  •  „Tajemnicą poliszynela jest to, że były kupowane głosy tylko przez Platformę. Inne ugrupowania były lepiej zorganizowane”, „No przecież jest powszechnie wiadomo, że inne ugrupowania i komitety robiły to samo.”
Hurra! Jesteśmy usprawiedliwieni. Inni oszukują, to my też. Musimy tylko wdrożyć nowy, bardziej efektywny system zarządzania...

  •  „Tych Panów złapano. Matka bije Cygana nie za to, że kradł, ale za to, że dał się złapać. To w tych kategoriach jest.”
Klasyk! Nie trzeba nawet komentować. 

  •  „Osoby, które mówią dzisiaj, że Prezydent nie ma mandatu, może okazać się że same nie są czyste…”
Grunt to zrzucić z siebie odpowiedzialność i przerzucić winę na innych. 

  •  „My staramy się mieć wysokie standardy. To różnie wychodzi, bo ludzie są różni…”
Dochodzimy do pointy. Kolejna ludowa mądrość. Staramy się, ale nie zawsze wychodzi. Jak dla mnie to zdecydowanie za mało. Jak mawiał mój wykładowca retoryki: „jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz”!


Komentarz
Czasem, jak posłucham rodzimych polityków i speców od politycznej komunikacji, to ręce mi po prostu odpadają. Przypadek opisany powyżej to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Mnóstwo wody w rzeczy musi jeszcze upłynąć, zanim dorównamy demokracjom z długą tradycją. Mam nadzieję, że w międzyczasie Bóg będzie nas chronił przed taki PR-owcami...

Ps. były rzecznik lokalnej PO oczywiście przeprosił za swoją wypowiedz o Cyganach. Przyznał, że była „dość niefortunna” i nikogo nie zamierzał obrazić. Przeprosiny, przeprosinami, ale niesmak pozostaje. Zwłaszcza, jak posłucha się całego wywiadu!

poniedziałek, 7 marca 2011

Bóg przebacza i zapomina, ale Google nigdy!

Pozwoliłem sobie sparafrazować słowa Viviane Reading, europejskiej Komisarz ds. Sprawiedliwości, wypowiedziane jako komentarz do sprawy, która wkrótce może trafić do unijnego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. O całej historii dowiedziałem się z tekstu "Google vs. Hiszpania" przeczytanego na Wyborcza.biz. 

W telegraficznym skrócie: chodzi o to, czy internauta ma prawo zwrócić się do Google o wykasowanie informacji na swój temat z wyników wyszukiwania? Gdzie ma swój początek, a gdzie koniec, nasze prawo do prywatności? Czy Google może stać ponad prawem? Zastanówmy się wspólnie przez krótką chwilę.

Osobiste refleksje

Pani Komisarz w oryginale powiedziała, że "Bóg przebacza i zapomina, ale internet nigdy". Pozwoliłem sobie zmienić internet na Google, ponieważ obecnie te 2 słowa pełnią funkcję synonimów (nawet w dobie rosnącej potęgi Facebooka). O co konkretnie chodzi w sprawie Google vs. Hiszpania?

Wyobraźcie sobie chirurga plastycznego, który w 1991 r. zostaje pozwany przez pacjentkę. Kobieta zarzuca mu błąd w sztuce. Lekarz, jak sam twierdzi, zostaje uniewinniony, ale 20 lat później informacje o oskarżeniu nadal pojawiają się w Google na pierwszej stronie wyników wyszukiwania (po wpisaniu jego nazwiska). Lekarza domaga się ich usunięcia, Google nie wyraża zgody i sprawa (razem z kilkoma podobnymi) trafia do sądu w Hiszpanii. Sąd zastanawia się nad skierowaniem jej do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu w celu dokładnego określenia granic prawa o ochronie danych osobowych.

Jak werdyktem zakończy się postępowanie - nie wiem. Zastanawiam się tylko, jak daleko może sięgać władza korporacji z Mountain View? Bez werdyktu sądowego, bez prawa do odwołania, super tajny algorytm wyciąga na światło dzienne wszystkie skrywane przez Ciebie tajemnice. Swoboda dostępu do informacji zderza się tutaj z prawem do ochrony danych osobowych. Jak na razie Google jest górą, ale nie ukrywam że niespecjalnie podoba mi się taka sytuacja. Chciałbym, by Trybunał wypowiedział się w tej sprawie i określił co jest dozwolone, a co nie jest. Sytuacja, kiedy jedna firma w sposób absolutny i bez żadnej kontroli, sprawuje władzę absolutną nad naszą osobistą cyfrową reputacją (piszę tutaj o reputacji osoby prywatnej), budzi we mnie niepokój. Sterując informacją można łatwo kierować ludzkimi umysłami...

Lekcja dla marketerów
Z opisanej sytuacji wnioski powinni również wyciągać marketerzy. Reputacja firm na pewno nigdy nie będzie chroniona przez prawo w ten sam sposób, jak dobre imię osoby prywatnej. Przypominam: "Bóg/Klient przebaczy i zapomni błędy Twojej firmy, ale Internet/Google nigdy". 

Jak pisał Mitch Joel "W sześciu pikselach oddalenia", które recenzowałem kilka miesięcy temu, "Google jest jak słoń - nigdy nie zapomina". Każde nasze działanie zostawia bowiem cyfrowy ślad, który odnaleźć można nawet po latach. Z tego powodu, dopóki "Nie ty określasz swoją markę, ale Google" (jak mówił naczelny "Wired" Chris Anderson), warto monitorować i aktywnie kreować swoją cyfrową reputacji. Jeżeli w sieci pojawią się negatywne artykuły na nasz temat, nie mamy wprawdzie możliwości ich usunięcia, ale możemy sprawnie reagując i prowadząc działania z zakresu SEO-PR doprowadzić do obniżenia ich pozycji w wyszukiwarce. Pozytywne artykuły i posty (m.in.: pisane przez użytkowników) mogą wejść na wyższe pozycje, spychając negatywne w dół.

W teorii wygląda to pięknie, w praktyce SEO PR wymaga mnóstwa pracy i czasu. Nie wszyscy mają na to ochotę. Za przestrogę niech posłuży kryzys wizerunkowy firmy Kryptonite, producenta zamków i kłódek. Historia "Twist a pen, open a lock" (jeden z internautów otworzył niezawodny zamek za pomocą długopisu) sprzed kilku lat jest ciągle na pierwszej stronie wyników wyszukiwania. Trudno o gorszą reklamę..

czwartek, 3 marca 2011

Co nowego na blogu w marcu 2011 roku?

Za nami 2 miesiące Anno Domini 2011. Ciągle wydaje mi się, że Sylwester był wczoraj, a za oknami widać już pierwsze nieśmiałe westchnienia nadchodzącej wiosny. Energii i pomysłów do pisania postów mam nadal w nadmiarze, ale marzec będzie pod tym względem bardziej niż skromny. Jestem w trakcie przenoszenia bloga na własną domenę i zmiany platformy na Wordpressa, co zabiera mi większość wolnego czasu, jaki dotąd poświęcałem na pisanie. Kilka pomysłów zamierzam jednak zrealizować!



Mój skromny "grafomański" plan pracy na marzec przedstawia się następująco:

  •  "Psychologiczne mechanizmy reklamy" - recenzja świetnej książki profesora Dariusza Dolińskiego, którą po kilku nieudanych podejściach udało mi się w końcu przeczytać od deski do deski. Żałuję, że tak długo to odkładałem...
  • "Scientific Advertising" - recenzja krótkiej książki, jednego z prekursorów reklamy i marketingu, Claude Hopkinksa. 
  • "Effective email marketing" - recenzja 9 lekcji inbound marketingu z IMU, prowadzonej przez Erica Grovesa z Constant Contact. 
  • "Zmarnowane okazje na marketing" - kilka słów refleksji o firmach, które nie wykorzystują okazji marketingowych znajdujących się dosłownie na wyciągnięcie ręki, m.in.: MPK, firmy przewozowe, restauracje, itp.
  •  
    Marzec będzie skromny pod względem nowości, ale pozycje zapowiedzianie powyżej pojawią się na moim blogu marketingowym na pewno. W miarę czasu i możliwości postaram się też o kilka niespodzianek, np.: kolejne posty z cyklu "Kontrowersja i prowokacja w reklamie" oraz "Reklamy (prawie)idealne"!

    Zapraszam do częstych odwiedzin!

    Z wyrazami szacunku
    JL

    wtorek, 1 marca 2011

    PlanetaSEXU. com już nie inspiruje Itaki!

    Potęga internetu i mojego bloga marketingowego jest nie do przecenienia! Wczoraj wieczorem opublikowałem post na temat brand claimu Itaki, który po przeprowadzce biura podróży został na witrynie obecnie zajmowanej przez sklep PlanetaSEXU.com, a już dzisiaj wyklejka zniknęła! Z tą potęga mojego bloga to oczywiście żart, ale pozostała część informacji jest jak najbardziej prawdziwa.

    Zastanawiam się tylko, czy ktoś z Itaki przeczytał mojego posta czy też właścicielowi PlanetySEXU.com przestał pasować brand claim biura podróży? Odpowiedzi na to pytanie najpewniej nie poznamy nigdy, dlatego zostawiam poprzedni post i zdjęcia feralnej witryny wszystkim marketingowcom ku przestrodze! Dbałości o detale nigdy nie za wiele...

    Pozdrawiam
    JL

    poniedziałek, 28 lutego 2011

    Czy Planeta.SEXU.com inspiruje marzenia Itaki? Brak dbałości o detale w marketingu

    W marketingu i komunikacji marketingowej diabeł tkwi w szczegółach. Na spójny i harmonijny obraz prezentowanej marki wpływają najdrobniejsze nawet elementy. Brak dbałości o detale może zakłócić jej odbiór przez obecnych lub potencjalnych klientów. Czasem zaniedbania są nieznaczne, czasem poważne, podobnie jak ich skutki.  W tym przypadku sprawa nie jest szczególnie bulwersująca, ale zdarzyć się nie powinna. UWAGA: post tylko dla czytelników powyżej 18 roku życia!

    PlanetaSexu inspiruje marzenia
    Pozwólcie, że opowiem Wam krótką historię. Miejsce? Warszawa, ulica Chmielna 104 (od strony Woli). Czas? 28 luty br., godzina 08:30 rano.

    Dzisiaj rano w drodze do pracy moim oczom ukazał się niezwykły widok. Początkowo minąłem witrynę sklepową na ulicy Chmielnej bez żadnego zainteresowania, tak jak setki razy przez ostatnie 2,5 roku spędzone w Warszawie. Pogrążony we własnych myślach nie zwracałem uwagi na otoczenie. Coś jednak zmusiło mnie, by zawrócić i przystanąć na chwilę. Dopiero po paru sekundach zrozumiałem o co chodzi. Do lokalu zajmowanego  przez biuro podróży Itaka wprowadził się nowy przedsiębiorca. Itakę zastąpił sklep z akcesoriami erotycznymi PlanetaSEXU.com. Normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, ale tym razem mój wzrok przykuła witryna sklepowa, bynajmniej nie z powodu wystawionych tam gadżetów. Właściciel biura Itaki zapomniał w trakcie wyprowadzki o bardzo ważnej rzeczy…
      
    Dostrzegliście już na pewno o co chodzi. Znany z ostatniej kampanii telewizyjnej brand claim Itaki „inspirują nas marzenia” dumnie prezentuje się na witrynie sklepu PlanetaSexu.com. Nowopowstały slogan jest logiczny i przemyślany - „PlanetaSEXU.com. Inspirują nas marzenia”. Ciekawe co na to marketingowcy, PR-owcy lub brandmanagerowie Itaki? Mówi się, że najlepsze wakacje to „4xS=sun, sea, sand and sex”, ale wątpię czy wyżej wymienieni chcieliby tak budować podobne skojarzenia…

    Smutne wnioski
    Z pozoru tylko drobiazg, ale może doprowadzić do małego zamieszania. Nie łudzę się, że milion osób zauważy to niedociągnięcie Itaki. Jestem natomiast przekonany, że każdy kto zauważy, na pewno zapamięta. Wniosek może być tylko jeden. Marketingowcu, dbaj o detale!  
     Opuszczając lokal zadbaj, by zabrać całą wizualizację firmową ze sobą. Kto wie, kim będzie następny najemca…

    Ps. zdjęcia zrobiłem pod koniec lutego br. Dam Wam znać, jak szybko brand claim Itaki zniknie z witryny „różowego sklepu’. Jestem ciekaw czasu reakcji…

    Ps. II: chciałem i mam. Dzisiaj rano brand claim Itaki zniknął z witryny sklepu PlanetaSEXU. com, czego nie omieszkałem opisać w kolejnym poście!