poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Blog przeniesiony na domenę www.jaceklipski.pl !

Drogi Czytelniku,

po 9 miesiącach działania na bezpłatnej platformie Blogger zdecydowałem się na migrację na własną domenę z hostingiem oraz Wordpressem. Blogger jest świetny na początek przygody z blogowaniem, ale z biegiem czasu jego ograniczone możliwości zaczynają doskwierać, dlatego:

w dniu 4 kwietnia 2011 r. 
blog "Marketing książki i życie" został przeniesiony na adres www.jaceklipski.pl !

Łezka w oku się zakręciła. Efekty działalności? 9 miesięcy intensywnej pracy, ponad 140 postów, kilkanaście komentarzy, a przede wszystkim mnóstwo fantastycznych ludzi, których udało mi się poznać, dzięki blogowaniu, to wartość jakiej nie sposób nie docenić. 

Dziękuję wszystkim moim Czytelnikom, Subskrybentom, Followersom, Obserwatorom, Fanom na Facebooku i Twitter-Fanom za te 9 miesięcy! Zapraszam Was na nową odsłoną bloga "Marketing, książki i życie" już pod nowym adresem www.jaceklipski.pl !

Zapraszam serdecznie
Jacek Lipski

wtorek, 29 marca 2011

O czym nie napiszę w tym tygodniu?

Zbyt dużo już na te tematy powiedziano, a nie lubię podążać za ławicą. Dzisiaj trochę przekorny i raczej nie-marketingowy post. Muszę trochę odetchnąć od codzienności. Zaczynam wykazywać objawy lekkiego burn-out. Chyba nastąpiło zmęczenie materiału, być może spowodowane w dużej mierze wiosennym przesileniem! Jak na razie słoneczna aura za oknem nie poprawia mojego samopoczucia...


O czym więc nie zamierzam pisać?
  • o marketingowcach Adidasa, którzy z początkiem wiosny postanowili popełnić rytualne harakiri zamalowując swoją reklamą słynny mural nieopodal warszawskiego Służewca,
  • o Silvio Berlusconim, który zalicza właśnie 25 proces i 2586 posiedzenie sądu, co jest wyraźnym dowodem na to, że nasz znany z opieszałości wymiar sprawiedliwości nie jest najwolniejszy w Europie
  • o Belgii, gdzie politycy pobili należący do Iraku rekord nieudolności, nie potrafiąc sformować rządu od 289 dni – nasi politycy powinni odetchnąć z ulgą, jak widać na świecie są jeszcze gorsi przywódcy.  
Fakty mówią same za siebie. Oszczędzam słowa i klawiaturę laptopa dla lepszej sprawy…

czwartek, 24 marca 2011

Kaczyński kontra Małysz! Prezesie, nie tędy droga...

Wywiad, jakiego ostatnio udzielił Adam Małysz, wywołał burzę w mediach. Dla przypomnienia, Małysz w rozmowie z dziennikarzami Przeglądu Sportowego głośno zastanawiał się nad sensem pochowania pary prezydenckiej na Wawelu. Jarosław Kaczyński zareagował błyskawicznie, podważając autorytet ikony polskiego sportu. To bardzo ryzykowane zachowanie w obliczu zbliżającej się kampanii wyborczej. Z konfliktów celebrytów z politykami Ci drudzy bardzo rzadko wychodzą zwycięsko!





Przyznam szczerze, że podziwiam odwagę Jarosława Kaczyńskiego. Wdawać się w taką dyskusję z najpopularniejszym polskim sportowcem ostatniej dekady? W roku wyborczym? To przecież skrajne szaleństwo z punktu widzenia marketingu politycznego (i zdrowego rozsądku). Kończący karierę Małysz jest niekwestionowanym autorytetem dla setek tysięcy Polaków. To nie jest przeciwnik polityczny, z którym można toczyć walkę według zasad przyjętych w polskim parlamencie. Na pewno nie można też sobie pozwalać na podobne wypowiedzi:



Jeżeli będąc politykiem decydujemy się na otwarty konflikt z kimś tak popularnym i szanowanym to warto zdawać sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji. Politycy w starciach z celebrytami z reguły stoją na straconej pozycji. Przykładów z historii nie brakuje. Od razu nasuwam mi się analogia do sytuacji z amerykańskich wyborów prezydenckich w 1992 r., o której czytałem parę lat temu w świetnej książce Tomasza Lisa "Jak to się robi w Ameryce". Co się wówczas zdarzyło? 

Ówczesny wiceprezydent USA Dan Quayle, wcielając się w rolę obrońcy tradycyjnych wartości rodzinnych, zdecydował się na otwartą krytykę niezwykle popularnej serialowej postaci Murphy Brown granej przez Candice Bergen. Powodem krytyki była decyzja bohaterki (w serialu, nie w realu) o samotnym wychowywaniu dziecka. Quayle oskarżył Murphy Brown o dawanie kobietom złego przykładu. W rezultacie ściągnął na siebie falę krytyki ze strony amerykańskich kobiet, co walnie przyczyniło się do klęski tandemu Quayle-Bush w wyborach prezydenckich 1992 r. Głosy pracujących matek zgarnął Bill Clinton...

Konkludując, eskalowanie konfliktu z ikoną polskiego sportu w roku wyborczym nie ma żadnego sensu. Moja rada jest następująca: powtarzając za klasykiem polskiej polityki (tym od "choroby filipińskiej") - "Prezesie, nie idźcie tą drogą!" Na miejscu Jarosława Kaczyńskiego i jego doradców próbowałbym przeprosić i jak najszybciej wycofać się rakiem. Strategia ograniczania strat jest jedyną możliwą do przyjęcia w tej sytuacji.

Ps. próba organizacji spotkania z Małyszem i koncyliacyjny wpis Prezesa na blogu to ruch w dobrą stronę! Oskarżanie mediów o złe intencje i przekręcenie słów Małysza w tym wypadku nie zadziała. Przegląd Sportowy to nie Gazeta Wyborcza...

wtorek, 22 marca 2011

Debata Balcerowicz vs. Rostowski czyli komunikacyjny niewypał

Poniedziałek, 20:25, TVP 1. Debata Balcerowicza z Rostowskim na temat zmian w OFE., reklamowana jako starcie dziesięciolecia. Dwóch zawodników wagi ciężkiej staje naprzeciw siebie. Rolę arbitrów pełnią Tadeusz Mosz i Jerzy Baczyński. Przed ekranami telewizorów setki tysięcy widzów czeka na zacięty pojedynek. W nagrodę otrzymują spory zawód. Z wielkiej chmury spadł bardzo mały deszcz...


Jeżeli Balcerowicz i Rostowski w taki właśnie sposób zamierzają przekonywać ludzi do swoich racji to nie wróżę im powodzenia. Co poszło nie tak?

1.      Obydwaj adwersarze nie słuchali się nawzajem i nie odpowiadali na zadawane pytania.
2.      Posługiwali się hermetycznym żargonem zrozumiałym jedynie dla wąskiego grona specjalistów.
3.      Profesorowie sprawiali wrażenie, że publiczność jest im zupełnie niepotrzebna. Skoncentrowali się na wzajemnych uszczypliwościach i wypominaniu sobie błędów, zapominając o celu debaty. A miałem wrażenie, że zorganizowano ją po to, by obie strony mogły wytłumaczyć szerszej publiczności swoje racje...
4.      Prowadzący debatę dziennikarze czyli Tadeusz Mosz i Jerzy Baczyński zupełnie nie sprawdzili się w tej roli. Nie potrafili kontrolować tempa dyskusji, nie umieli zdyscyplinować profesorów i zmusić ich od mówienia na temat i nie przerywania sobie. W efekcie debata stała się bardzo chaotyczna.
5.      Nie przypadła mi do gustu strategia Ministra Rostowskiego, który starał się wyprowadzić prof. Balcerowicza z równowagi. Bez przerwy mu przerywał, zwracał się do niego familiarnie per „Leszku” (Balcerowicz mówił „Panie Ministrze”) i nieco pogardliwie „jeżeli tego nie zrozumiałeś Leszku to mogę Ci wytłumaczyć”

Reasumując, spodziewałem się zaciętej szermierki słownej, walki na argumenty, rzeczowej dyskusji i odpowiedzi na pytania związane z moją przyszłą emeryturą. W zamian obejrzałem, podobnie jak reszta zgromadzonych przed telewizorami widzów, typowe dla polskiej klasy politycznej bicie piany i walkę w błocie.

Co gorsza, po raz kolejny boleśnie przekonałem się, że mówienie prostym językiem o sprawach zawiłych przekracza możliwości nawet tak wykształconych ludzi jak Balcerowicz czy Rostowski. Parafrazując Szekspira - „źle się dzieje w państwie polskim”, zwłaszcza jeżeli chodzi o sztukę komunikacji politycznej…

czwartek, 17 marca 2011

ShowCase Warszawa "Serwisy społecznościowe, marketing szeptany" - wrażenia

Dzisiaj udało mi się urwać na parę godzin z pracy i wyskoczyć na cykliczną (bezpłatną) konferencję ShowCase organizowaną przez IAB. W samym centrum Warszawy, czyli w Centrum Konferencyjnym na Zielnej, miałem okazję posłuchać aż 11 dwudziestominutowych prezentacji przygotowanych przez czołowe agencje reklamowe. Tematyka? Serwisy społecznościowe i marketing szeptany!


Już dawno nie byłem na tak wartościowej konferencji. Nawet nie zauważyłem, kiedy minęły 4 przewidziane programem godziny. Solidna dawka wiedzy na temat social media marketing na długo zostanie w mojej głowie. Zero ściemy i nudnego teoretyzowania. Królował konkret i content, jak można się przekonać zerkając na listę prezentacji. W kolejności chronologicznej plus krótki komentarz:

  • "Społeczność na MAXXA" Sebastian Nejfeld, Netizens Pepermint, 
Komentarz: prezentacja sponsora imprezy na temat portalu MAXXXymalny stworzonego dla RFM MAXXX i angażowaniu słuchaczy we współtworzenie audycji "on the air"!

  • "Promocje oraz nagrody, czyli co tak naprawdę działa na FB na przykładzie kampanii Kit Kata", Paweł Karaś z Facebook NOW oraz Erwin Wilczyński z Arbovision,
Komentarz: tips and tricks dla organizujących konkursy w społecznościówkach na przykładzie działań dla Fun Page Kit Kata w Polsce. Tak na marginesie: czy wiecie, że Kit Kat ma od 50 lat to samo hasło pozycjonujące "Czas na przerwę, czas na Kit Kata"? Godna podziwu konsekwencja!

  • "Przygoda, czy stały związek? Fanta w społecznościach" Wiktor Goliszek, agencja Next, 
Komentarz: kilka słów o akcjach Fanty "Odpicuj swój profil" i "Całowanie pod jemiołą".

  • "Co i jak mierzyć na facebok.com? Na podstawie dotychczasowych doświadczeń", Cezary Różański, Goldensubmarine, 
Komentarz: pierwsza z prezentacji nurtu analitycznego na temat wykorzystania Google Analitics do mierzenia skuteczności działań facebookowych aplikacji. Zaskakująca informacja: akcje na facebooku nie zmuszające uczestników do lajkowania dają lepsze rezultaty niż te wymuszające "like"!

  • "Pan wiem o czym ja mówię czyli wróżki w marketingu i coś więcej", Marcin Kowalik, Zieltraffic, 
Komentarz:  dwa casy z podwórka szczecińskiej agencji Zieltraffic, wróżki nie przypadły mi do gustu, ale kampania dla restauracji Brama Jazz Cafe jak najbardziej. Świetny przykład na to, że przeniesienie całego budżetu marketingowego z mediów tradycyjnych do sieci i społeczności może dawać świetne rezultaty. Social media naprawdę są w stanie sprzedawać (nie w każdej branży oczywiście)!

  • "Od lojalności po sprzedaż, czyli community marketing jako narzędzie promocji sklepu internetowego", Marek Piotrowski, Fire Fly,
Komentarz: community marketing dla sklepu internetowego "Męskie Zabawki". Ciekawostka? Model biznesu prowadzonego przez Fire Fly Group. Agencja prowadzi działalność biznesową i korzystając z okazji testuje swoje pomysły w praktyce.

  • "Akcja Ekoszkoła - jak wykorzystać CSR do budowy masowej świadomości marki? Kampania marketingu zintegrowanego", Krzysztof Winnik, NuOrder Group, Beata Kuskowska, Knauf Insulation, 
Komentarz: dowód na to, że połączenie celów CSR i marketingowych jest jak możliwe. Remont szkoły w Chechle i budowa świadomości marki wśród tysięcy internautów - godne podziwu!

  • "Narzędzie mierzenia efektów działań WoM w społecznościach internetowych na wizaz.pl i społeczności kobiecych na portalu Facebook", Albert Hupa, Interactive Research Center, 
Komentarz: kolejna prezentacji z nurtu analitycznego, m.in. jak i gdzie szukać ognisk dyskusji, Social Influencers i trendsetterów. Ciekawostka? Kobiety w sieci tworzą "ule komunikacyjne", mężczyźni preferują "komunikację zadaniową"! 

  • "Samsung Game - czyli jak wprowadzić na rynek nowy produkt?" Robert Sosnowski, Biuro Podróży Reklamy, 
Komentarz: case gry wspomagającej wprowadzenie na rynek nowego notebooka Samsunga.

  • "HBO - krótka rozprawa o kupionym vs. naturalnym fanie na Facebooku..." Paweł Suchocki, Buzz Media, 
 Komentarz: najlepsza moim zdaniem prezentacja na ShowCase. O sile otwartej komunikacji o wartości prawdziwych fanów skutecznie przekonywał Paweł Suchocki z Buzz Media. Jak mówił "Nie sztuką jest pozyskać fana, sztuką jest go utrzymać!"

  • "Mobbuzer - nowa platforma do monitorowania SM" Digital One.
Komentarz: nowe narzędzie do monitorowania marek w społecznościówkach. Platforma stworzona dla marketerów przez marketerów, a nie jak to zwykle bywa - dla informatyków przez informatyków.


Wnioski jakie nasunęły mi się po konferencji ShowCase? Primo, na pewno wpadnę na kolejne spotkanie z tego cyklu. Organizatorzy wspominali o maju. W listopadzie zapraszają również na targi branży interaktywnej. Secundo,"Lepszy 1 lojalny fan niż 100 milczących", czyli "Liczy się jakość, a nie ilość, głupcze!"

ShowCase Warszawa - polecam wszystkim marketingowcom!

czwartek, 10 marca 2011

PR-owy występ roku - Marek Rząskowki show w TV Wałbrzych

W ostatnich miesiącach Wałbrzych był na ustach całej Polski. Szkoda tylko, że nie z powodu przymiotów miasta, ale wątpliwej jakości swoich władców. Najpierw słynne taśmy senatora Ludwiczaka, później zarzuty prokuratorskie za kupowanie głosów wyborców dla działacza PO Stefanosa Ewangielu, a teraz Marek Rząskowski i jego show w lokalnej telewizji. 21 minut chwały byłego rzecznika wałbrzyskiej PO przejdzie zapewne do historii polskiego PR. Jak dla mnie Rząskowski to murowany kandydat do nagrody PR-owy show roku 2011…




Czym Pan Rząskowski zasłużył sobie na to zaszczytne miano? Na początek krótki materiał filmowy:



Cały wywiad z Markiem Rząskowskim można obejrzeć na stronie TV Wałbrzych. Polecam obejrzenie pełnej 21 minutowej wersji z 24 lutego. Media w Polsce skupiły się tylko na słynnym soundbicie „Matka bije Cygana nie za to, że kradł, ale za to, że dał się złapać”. Można odnieść wrażenie, że były rzecznik lokalnej PO po prostu się zagalopował. Poszedł o jedno słowo, a właściwie zdanie, za daleko. Nic bardziej mylnego. Wspomniany wywiad obfituje w sporo równie ciekawych wypowiedzi:

  •  „po tej nagonce prasowej na Platformę, często nieuzasadnionej, przez część mediów…”
Zaczyna się lajtowo od standardowego oskarżenia mediów o stronniczość i lamentu nad losem biednych skrzywdzonych polityków. 

  •  obrona decyzji o wyborze Stefanosa Ewangielu na Prezesa Zarządu Miejskich Wodociągów,
Tutaj sprawa zrozumiała. Jak bowiem sensownie bronić decyzji partii o wyborze na stanowisko Prezesa Zarządu Wodociągów kogoś, kto nawet nie ma matury? Parafrazując stare powiedzenie: „nie matura, lecz chęć (kolegów z partii) szczera zrobi z Ciebie oficera/Wicepremiera/Prezesa Wodociągów (niepotrzebne skreślić)”

  •  „Społeczny mandat Prezydenta (Wałbrzycha) do wykonywania tej funkcji jest bardzo mocny…”
Mocny mandat i legitymacja z wyborów, gdzie kupowano głosy? Ktoś tu jest na bakier z logiką...

  •  „Ale nie wybory były kupowane. Część głosów było kupowane…”
A to w porządku. Zupełnie zmienia postać rzeczy…

  •  „Tajemnicą poliszynela jest to, że były kupowane głosy tylko przez Platformę. Inne ugrupowania były lepiej zorganizowane”, „No przecież jest powszechnie wiadomo, że inne ugrupowania i komitety robiły to samo.”
Hurra! Jesteśmy usprawiedliwieni. Inni oszukują, to my też. Musimy tylko wdrożyć nowy, bardziej efektywny system zarządzania...

  •  „Tych Panów złapano. Matka bije Cygana nie za to, że kradł, ale za to, że dał się złapać. To w tych kategoriach jest.”
Klasyk! Nie trzeba nawet komentować. 

  •  „Osoby, które mówią dzisiaj, że Prezydent nie ma mandatu, może okazać się że same nie są czyste…”
Grunt to zrzucić z siebie odpowiedzialność i przerzucić winę na innych. 

  •  „My staramy się mieć wysokie standardy. To różnie wychodzi, bo ludzie są różni…”
Dochodzimy do pointy. Kolejna ludowa mądrość. Staramy się, ale nie zawsze wychodzi. Jak dla mnie to zdecydowanie za mało. Jak mawiał mój wykładowca retoryki: „jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz”!


Komentarz
Czasem, jak posłucham rodzimych polityków i speców od politycznej komunikacji, to ręce mi po prostu odpadają. Przypadek opisany powyżej to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Mnóstwo wody w rzeczy musi jeszcze upłynąć, zanim dorównamy demokracjom z długą tradycją. Mam nadzieję, że w międzyczasie Bóg będzie nas chronił przed taki PR-owcami...

Ps. były rzecznik lokalnej PO oczywiście przeprosił za swoją wypowiedz o Cyganach. Przyznał, że była „dość niefortunna” i nikogo nie zamierzał obrazić. Przeprosiny, przeprosinami, ale niesmak pozostaje. Zwłaszcza, jak posłucha się całego wywiadu!

poniedziałek, 7 marca 2011

Bóg przebacza i zapomina, ale Google nigdy!

Pozwoliłem sobie sparafrazować słowa Viviane Reading, europejskiej Komisarz ds. Sprawiedliwości, wypowiedziane jako komentarz do sprawy, która wkrótce może trafić do unijnego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. O całej historii dowiedziałem się z tekstu "Google vs. Hiszpania" przeczytanego na Wyborcza.biz. 

W telegraficznym skrócie: chodzi o to, czy internauta ma prawo zwrócić się do Google o wykasowanie informacji na swój temat z wyników wyszukiwania? Gdzie ma swój początek, a gdzie koniec, nasze prawo do prywatności? Czy Google może stać ponad prawem? Zastanówmy się wspólnie przez krótką chwilę.

Osobiste refleksje

Pani Komisarz w oryginale powiedziała, że "Bóg przebacza i zapomina, ale internet nigdy". Pozwoliłem sobie zmienić internet na Google, ponieważ obecnie te 2 słowa pełnią funkcję synonimów (nawet w dobie rosnącej potęgi Facebooka). O co konkretnie chodzi w sprawie Google vs. Hiszpania?

Wyobraźcie sobie chirurga plastycznego, który w 1991 r. zostaje pozwany przez pacjentkę. Kobieta zarzuca mu błąd w sztuce. Lekarz, jak sam twierdzi, zostaje uniewinniony, ale 20 lat później informacje o oskarżeniu nadal pojawiają się w Google na pierwszej stronie wyników wyszukiwania (po wpisaniu jego nazwiska). Lekarza domaga się ich usunięcia, Google nie wyraża zgody i sprawa (razem z kilkoma podobnymi) trafia do sądu w Hiszpanii. Sąd zastanawia się nad skierowaniem jej do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu w celu dokładnego określenia granic prawa o ochronie danych osobowych.

Jak werdyktem zakończy się postępowanie - nie wiem. Zastanawiam się tylko, jak daleko może sięgać władza korporacji z Mountain View? Bez werdyktu sądowego, bez prawa do odwołania, super tajny algorytm wyciąga na światło dzienne wszystkie skrywane przez Ciebie tajemnice. Swoboda dostępu do informacji zderza się tutaj z prawem do ochrony danych osobowych. Jak na razie Google jest górą, ale nie ukrywam że niespecjalnie podoba mi się taka sytuacja. Chciałbym, by Trybunał wypowiedział się w tej sprawie i określił co jest dozwolone, a co nie jest. Sytuacja, kiedy jedna firma w sposób absolutny i bez żadnej kontroli, sprawuje władzę absolutną nad naszą osobistą cyfrową reputacją (piszę tutaj o reputacji osoby prywatnej), budzi we mnie niepokój. Sterując informacją można łatwo kierować ludzkimi umysłami...

Lekcja dla marketerów
Z opisanej sytuacji wnioski powinni również wyciągać marketerzy. Reputacja firm na pewno nigdy nie będzie chroniona przez prawo w ten sam sposób, jak dobre imię osoby prywatnej. Przypominam: "Bóg/Klient przebaczy i zapomni błędy Twojej firmy, ale Internet/Google nigdy". 

Jak pisał Mitch Joel "W sześciu pikselach oddalenia", które recenzowałem kilka miesięcy temu, "Google jest jak słoń - nigdy nie zapomina". Każde nasze działanie zostawia bowiem cyfrowy ślad, który odnaleźć można nawet po latach. Z tego powodu, dopóki "Nie ty określasz swoją markę, ale Google" (jak mówił naczelny "Wired" Chris Anderson), warto monitorować i aktywnie kreować swoją cyfrową reputacji. Jeżeli w sieci pojawią się negatywne artykuły na nasz temat, nie mamy wprawdzie możliwości ich usunięcia, ale możemy sprawnie reagując i prowadząc działania z zakresu SEO-PR doprowadzić do obniżenia ich pozycji w wyszukiwarce. Pozytywne artykuły i posty (m.in.: pisane przez użytkowników) mogą wejść na wyższe pozycje, spychając negatywne w dół.

W teorii wygląda to pięknie, w praktyce SEO PR wymaga mnóstwa pracy i czasu. Nie wszyscy mają na to ochotę. Za przestrogę niech posłuży kryzys wizerunkowy firmy Kryptonite, producenta zamków i kłódek. Historia "Twist a pen, open a lock" (jeden z internautów otworzył niezawodny zamek za pomocą długopisu) sprzed kilku lat jest ciągle na pierwszej stronie wyników wyszukiwania. Trudno o gorszą reklamę..

czwartek, 3 marca 2011

Co nowego na blogu w marcu 2011 roku?

Za nami 2 miesiące Anno Domini 2011. Ciągle wydaje mi się, że Sylwester był wczoraj, a za oknami widać już pierwsze nieśmiałe westchnienia nadchodzącej wiosny. Energii i pomysłów do pisania postów mam nadal w nadmiarze, ale marzec będzie pod tym względem bardziej niż skromny. Jestem w trakcie przenoszenia bloga na własną domenę i zmiany platformy na Wordpressa, co zabiera mi większość wolnego czasu, jaki dotąd poświęcałem na pisanie. Kilka pomysłów zamierzam jednak zrealizować!



Mój skromny "grafomański" plan pracy na marzec przedstawia się następująco:

  •  "Psychologiczne mechanizmy reklamy" - recenzja świetnej książki profesora Dariusza Dolińskiego, którą po kilku nieudanych podejściach udało mi się w końcu przeczytać od deski do deski. Żałuję, że tak długo to odkładałem...
  • "Scientific Advertising" - recenzja krótkiej książki, jednego z prekursorów reklamy i marketingu, Claude Hopkinksa. 
  • "Effective email marketing" - recenzja 9 lekcji inbound marketingu z IMU, prowadzonej przez Erica Grovesa z Constant Contact. 
  • "Zmarnowane okazje na marketing" - kilka słów refleksji o firmach, które nie wykorzystują okazji marketingowych znajdujących się dosłownie na wyciągnięcie ręki, m.in.: MPK, firmy przewozowe, restauracje, itp.
  •  
    Marzec będzie skromny pod względem nowości, ale pozycje zapowiedzianie powyżej pojawią się na moim blogu marketingowym na pewno. W miarę czasu i możliwości postaram się też o kilka niespodzianek, np.: kolejne posty z cyklu "Kontrowersja i prowokacja w reklamie" oraz "Reklamy (prawie)idealne"!

    Zapraszam do częstych odwiedzin!

    Z wyrazami szacunku
    JL

    wtorek, 1 marca 2011

    PlanetaSEXU. com już nie inspiruje Itaki!

    Potęga internetu i mojego bloga marketingowego jest nie do przecenienia! Wczoraj wieczorem opublikowałem post na temat brand claimu Itaki, który po przeprowadzce biura podróży został na witrynie obecnie zajmowanej przez sklep PlanetaSEXU.com, a już dzisiaj wyklejka zniknęła! Z tą potęga mojego bloga to oczywiście żart, ale pozostała część informacji jest jak najbardziej prawdziwa.

    Zastanawiam się tylko, czy ktoś z Itaki przeczytał mojego posta czy też właścicielowi PlanetySEXU.com przestał pasować brand claim biura podróży? Odpowiedzi na to pytanie najpewniej nie poznamy nigdy, dlatego zostawiam poprzedni post i zdjęcia feralnej witryny wszystkim marketingowcom ku przestrodze! Dbałości o detale nigdy nie za wiele...

    Pozdrawiam
    JL

    poniedziałek, 28 lutego 2011

    Czy Planeta.SEXU.com inspiruje marzenia Itaki? Brak dbałości o detale w marketingu

    W marketingu i komunikacji marketingowej diabeł tkwi w szczegółach. Na spójny i harmonijny obraz prezentowanej marki wpływają najdrobniejsze nawet elementy. Brak dbałości o detale może zakłócić jej odbiór przez obecnych lub potencjalnych klientów. Czasem zaniedbania są nieznaczne, czasem poważne, podobnie jak ich skutki.  W tym przypadku sprawa nie jest szczególnie bulwersująca, ale zdarzyć się nie powinna. UWAGA: post tylko dla czytelników powyżej 18 roku życia!

    PlanetaSexu inspiruje marzenia
    Pozwólcie, że opowiem Wam krótką historię. Miejsce? Warszawa, ulica Chmielna 104 (od strony Woli). Czas? 28 luty br., godzina 08:30 rano.

    Dzisiaj rano w drodze do pracy moim oczom ukazał się niezwykły widok. Początkowo minąłem witrynę sklepową na ulicy Chmielnej bez żadnego zainteresowania, tak jak setki razy przez ostatnie 2,5 roku spędzone w Warszawie. Pogrążony we własnych myślach nie zwracałem uwagi na otoczenie. Coś jednak zmusiło mnie, by zawrócić i przystanąć na chwilę. Dopiero po paru sekundach zrozumiałem o co chodzi. Do lokalu zajmowanego  przez biuro podróży Itaka wprowadził się nowy przedsiębiorca. Itakę zastąpił sklep z akcesoriami erotycznymi PlanetaSEXU.com. Normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, ale tym razem mój wzrok przykuła witryna sklepowa, bynajmniej nie z powodu wystawionych tam gadżetów. Właściciel biura Itaki zapomniał w trakcie wyprowadzki o bardzo ważnej rzeczy…
      
    Dostrzegliście już na pewno o co chodzi. Znany z ostatniej kampanii telewizyjnej brand claim Itaki „inspirują nas marzenia” dumnie prezentuje się na witrynie sklepu PlanetaSexu.com. Nowopowstały slogan jest logiczny i przemyślany - „PlanetaSEXU.com. Inspirują nas marzenia”. Ciekawe co na to marketingowcy, PR-owcy lub brandmanagerowie Itaki? Mówi się, że najlepsze wakacje to „4xS=sun, sea, sand and sex”, ale wątpię czy wyżej wymienieni chcieliby tak budować podobne skojarzenia…

    Smutne wnioski
    Z pozoru tylko drobiazg, ale może doprowadzić do małego zamieszania. Nie łudzę się, że milion osób zauważy to niedociągnięcie Itaki. Jestem natomiast przekonany, że każdy kto zauważy, na pewno zapamięta. Wniosek może być tylko jeden. Marketingowcu, dbaj o detale!  
     Opuszczając lokal zadbaj, by zabrać całą wizualizację firmową ze sobą. Kto wie, kim będzie następny najemca…

    Ps. zdjęcia zrobiłem pod koniec lutego br. Dam Wam znać, jak szybko brand claim Itaki zniknie z witryny „różowego sklepu’. Jestem ciekaw czasu reakcji…

    Ps. II: chciałem i mam. Dzisiaj rano brand claim Itaki zniknął z witryny sklepu PlanetaSEXU. com, czego nie omieszkałem opisać w kolejnym poście!

    czwartek, 24 lutego 2011

    Nieznośna lekkość blogowania czyli o blogu Jarosława Kaczyńskiego

    Czy każdy może założyć blog? Oczywiście, jeżeli tylko ma czas i odrobinę chęci. Czy każdy może być dobrym blogerem? Niekoniecznie. Sama umiejętność formułowania prawidłowych i sensownych zdań nie wystarczy. W blogosferze panują określone reguły, którym należy się podporządkować. Należy do nich specyficzny język komunikacji. Kto nie posługuje się sprawnie tym kodem, nie ma co liczyć na sukces…

     
    Nie mam złudzeń. Doskonale zdaję sobie sprawę, że pomysł założenia bloga dla Jarosława Kaczyńskiego wyszedł od jego nowych spin doktorów. Poglądy Prezesa PIS na temat tego medium są przecież powszechnie znane, patrz: słynny soundbite o piwie i pornografii. Cała sprawa wygląda przez to mocno nieautentycznie, co poważnie obniża marketingową wartość przedsięwzięcia. Nie na tym zamierzam się jednak skupić.

    Pomysłodawcy założenia bloga nie odrobili lekcji. Pisać, tak jak śpiewać, każdy może. Jeden lepiej, drugi trochę gorzej. Umiejętności pisarskich Prezesowi nie odmawiam, ale zwracam uwagę, że pisanie bloga to nie to samo co pisanie przemówienia na zjazd wyborczy albo tekstu do partyjnej gazetki. 

    Jakie podstawowe błędy popełniono na starcie  bloga Jarosława Kaczyńskiego?
    •  wybór tematyki postów: Polska i Polacy zasługują na nowoczesny patriotyzm gospodarczy – to tytuł postu czy jakiejś nudnej rozprawy naukowej? Poza tym po co zadręczać ludzi hasłami, które bez końca powtarza się w tradycyjnych mediach? Internet to miejsce na dużo luźniejszą tematykę… 
    •  niedostosowanie języka komunikacji do medium i audytorium: pisanie bloga nie polega na przeklejaniu przydługich, kilometrowych tekstów jakiś partyjnych przemówień. W internecie nie ma to żadnej racji bytu, ponieważ internauci w ten sposób się nie komunikują. W sieci rozmawia się na luzie. Pierwszy post Jarosława Kaczyńskiego należałoby więc skrócić o ¾ i przetłumaczyć na język zrozumiały dla normalnych ludzi. 
    •  nieciekawy, mało urozmaicony content: za długi i zbyt pompatyczny tekst to jedno. Druga sprawa to urozmaicenie przekazu. Gdzie są zdjęcia lub krótki filmik video? Nuda…

    Na zakończenie małe ostrzeżenie. W internecie, a zwłaszcza w blogosferze „content is the king”. Przypominam, że jak Janusz Palikot założył bloga to media nie podniecały się specjalnie tym faktem. Uwagę zwracały przede wszystkim jego posty. W przypadku Jarosława K. wszyscy podniecają się założeniem bloga, tylko na razie nikt nie mówi o tym, o czym Prezes pisze. Nie jestem pewien, czy oto chodziło pomysłodawcom...

    Ps. oczywiście nie ma co się uprzedzać z góry. Zobaczmy co Prezes PIS zaproponuje w kolejnych postach. Nie od razu przecież Rzym zbudowano. Przed rozpoczęciem pisania zalecałbym jednak Panu Prezesowi i jego spin doctorom lekturę książki „Webwriting. Profesjonalne tworzenie tekstów do internetu”, którą recenzowałem kilka miesięcy temu.

    Zainteresowany tematem blogowania Jarosława K.? Niezły tekst na ten temat napisał na swoim blogu Azrael Kubacki. Polecam!

    wtorek, 22 lutego 2011

    Ile znaczy dobra nazwa w marketingu?

    „Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą. Pod inną nazwą równie by pachniało…” 

    Te piękne słowa zostały wypowiedziane przez tytułowego bohatera „Romea i Julii” Szekspira. Trudno powątpiewać w ich prawdziwość. Sprawdzają się w niemal każdej dziedzinie życia, np.: w sztuce czy polityce. Wyjątkiem jest marketing…


    Case AYDS
    W komunikacji marketingowej dobranie odpowiedniej nazwy jest niezwykle ważne. Bardzo często ma decydujące znaczenie dla sukcesu rynkowego produktu. Znamy z historii sporo przypadków, kiedy nieumiejętnie dobrana nazwa doprowadziła do klęski. Prawdziwym „hitem” była np. nazwa środków odchudzających użyta w reklamie z 1982 r.


    Na usprawiedliwienie marketingowców producenta – choroba AIDS dopiero zaczynała być powszechnie znana…

    Case Jaśminowej Apteki
    Zła nazwa produktu może prowadzić do rynkowej porażki, dobra – na pewno może pomóc. Znalezienie dobrej nazwy nie należy jednak do prostych zadań.  Jak więc, powtarzając za Norwidem, „odpowiednie dać rzeczy słowo”? Gotowych recept i odpowiedzi, jak to zwykle w marketingu bywa, nie ma. Dlatego posłużę się przykładem.  

    Kilka tygodni temu odwiedzając dziadków w Garwolinie przekonałem się na własne oczy, jak działa umiejętnie dobrana nazwa. Sam raczej bym nie wpadł na pomysł nazwania apteki „jaśminową”. To słowo pozornie nie ma żadnego związku z apteką i przemysłem farmaceutycznym. Budzi jednak bardzo pozytywne konotacje. Apteka kojarzy się przeważnie z chłodnym, sterylnym miejscem, do tego pachnącym farmaceutykami. To nie miejsce, gdzie chodzimy z przyjemnością. Zwykle wpadamy tam po leki na przeziębienie. 


    Nazwa „jaśminowa” wywołuje zupełnie inne odczucia. Oddziaływuje na zmysły, przywodząc na myśl przyjemny, kojący zapach z Dalekiego Wschodu. Przyciąga wzrok, sprawiając że człowiek ma ochotę wejść do środka. Neutralizuje chłód, z jakim zazwyczaj kojarzą się apteki. Pozytywne wrażenia wzmacnia ciepły pomarańczowy kolor, użyty jako tło szyldu. 

    Nazwa „Apteka Jaśminowa” jest dla mnie absolutnym strzałem w dziesiątkę. Świetnie spełnia swoją rolę wytwarzając w głowach klientów pozytywny wizerunek apteki. Na etapie pierwszego kontaktu klienta z marką – absolutnie bezcenne…

    PS. o znaczeniu szyldów w marketingu pisałem kilka miesięcy temu!

    sobota, 19 lutego 2011

    Paweł Szczepaniec, audyty stron internetowych - polecam!


    Stara prawda mówi, że jeżeli nie ma Cię w Google to nie istniejesz. Piszesz bloga? Prowadzisz stronę internetową? Warto sprawdzić, jak Google „ocenia” Twoje dzieło. Dobry content to nie wszystko. Jeżeli ludzie nie będą mogli łatwo Cię znaleźć w internecie lub trafiając na Twoją stronkę nie odnajdą szybko poszukiwanych informacji – nie pomogą Ci nawet teksty godne nagrody Pulitzera. 

    Jak sprawdzić jakość Twojej obecności w internecie? Polecam skorzystanie z usług prawdziwego fachowca. Paweł Szczepaniec, bo o nim mowa, przeprowadził profesjonalny audyt mojego bloga marketingowego. Pomógł mi zidentyfikować wszystkie niedociągnięcia związane z usability, webwritingiem i SEO. Otworzył oczy na wiele kwestii, z których nie zdawałem sobie do tej pory sprawy. Nie ma co się oszukiwać. Mam spore doświadczenie w pisaniu, wierzę że „content is the king”, ale moja wiedza na temat pozycjonowania jest jeszcze bardzo skromna. 

    Wszystkim prowadzącym własne blogi lub strony rekomenduję usługi audytorskie Pawła Szczepańca. Dostałem od niego obszerny, składający się z 3 części raport na temat mojego bloga. Paweł poświęcił ponadto prawie 3 godziny na Skype, by omówić ze mną wszystkie niuanse. Dostałem tyle cennych wskazówek, że wdrożenie ich zajmie mi kilka następnych miesięcy. Warto także podkreślić, iż audyt wykonany przez Pawła Szczepańca był nieodpłatny! 

    Nie dowierzasz do końca mojej super pozytywnej opinii? Zerknij na rekomendację Krzysztofa Jakubowskiego, jednego z moich internetowych znajomych, który również skorzystał z usług Pawła!

    Pozdrawiam
    JL

    Ps. polecam również blog Pawła Szczepańca o marketingu internetowym. Mnóstwo pożytecznych informacji, nie tylko dla blogowiczów!