czwartek, 29 lipca 2010

"Margot" Michał Witkowski

Polecił mi kolega. Miał być niby przebój, ale raczej się zawiodłem. Przerost formy nad treścią. Ubawiłem się tylko czytając wzmianki o "Wrocku" (Wrocław). Poza tym szkoda zachodu. Z opowieści o losach Margot i Waldi Baccardi nie wynika zupełnie nic. Pustka.

PS: albo jestem zbyt ograniczony, by móc odczytać intencje autora...

"Jak to się robi w Ameryce" Tomasz Lis


Tym razem marketing polityczny. Jedna z najlepszych, jeżeli nie najlepsza, książka o kulisach marketingu wyborczego. Tomasz Lis pisze o kulisach kampanii prezydenckich w USA. Świetnie się czyta (w odróżnieniu od bardziej współczesnych książek autora). Dłuższa recenzja niebawem!

"Powtórka z morderstwa" Monika Szweja

Prosta, śmieszna historyjka kryminalna z love story w tle. Rzecz dzieje się bodajże w Szczecinie (nie pamiętam, bo takie historie szybko uciekają z pamięci). W studiu regionalnej TV ktoś morduje jej dyrektor. Prowadzone śledztwo grzęźnie w meandrach telewizyjnych gierek podjazdowych. Motyw, by pozbyć się dyrektor TV Szczecin, miał chyba każdy jej podwładny...

Niepozbawiona uroku historia. Szybko się czyta, równie szybko zapomina. Dla relaksu - przeczytać warto!

"Przylądek pozerów" Jarosław Klejnocki

Seria o inspektorze Ireneuszu Nawrockim. Nawrocki bada sprawę morderstwa profesora na Uniwersytecie Warszawskim. Literatura raczej niższych lotów. Polecam do pociągu lub do czytania na plaży. Nie wymaga koncentracji.

"Barwy kampanii"

„Primary Colors. A novel of politics” Anonymous, autor dziennikarza Newsweeka, skandal z publikacją w USA, ekranizacja z Johnem Travoltą, można się doszukiwać podobieństw do kampanii i postaci małżeństwa Clintonów. W Polsce książka lub film znany jako "Barwy kampanii".

Polecam tę książkę uwadze naszych dorosłych (a raczej domorosłych) polityków. Mogliby w końcu zobaczyć, jak wygląda kampania wyborcza z prawdziwego zdarzenia. "Barwy kampanii" opowiadają historię kampanii prezydenckiej gubernatora małego stanu Jacka Stantona, widzianą z perspektywy jego prawej ręki "czarnoskórego" Henry Burtona. Stanton, super utalentowany i elektryzujący polityk, musi stawić czoła prawdziwej "smear campaign", pełnej wyciągania brudów i pomówień.Burton pomaga mu poradzić sobie z medialną burzą spowodowaną niejasnościami z przeszłości (liczne romanse, wyłganie się do służby wojskowej w Wietnamie, itp).

Nieoceniona lektura dla wielbicieli marketingu politycznego w amerykańskim wydaniu!

środa, 28 lipca 2010

Brief - jak go napisać?

Kolejny temat rzeka. Pisanie briefa to umiejętność niezbędna w pracy każdego marketingowca. To nauka i sztuka zarazem. Nie nauczysz się tego w żadnej szkole. Jedyny sposób to praktyka, praktyka, praktyka. Napisałem kilka briefów w życie, ale w żadnej mierze nie uważam się za eksperta. Ciągle się uczę. Ciągle zastanawiam się nad odwiecznym dylematem - powiedzieć w briefie za dużo czy za mało?

Jak powiesz za dużo to przeważnie dostaniesz to samo napisałeś w lekko przetworzonej formie i raczej bez fajnej kreacji (po co ryzykować, klient chciał to klient dostał).

Jak powiesz za mało to wizje Twoje i agencji mogą się rozjechać tak bardzo, że projekt będzie się nadawał do kosza. Stracisz mnóstwo czasu, przekroczysz terminy, a szef w najlepszym razie będzie lekko niezadowolony.

Szczerze mówiąc jeszcze nie udało mi się w dziedzinie pisanie briefa odnaleźć złotego środka...

Życie w niedoczasie i wieloprojektowość c.d.

Sam sprowadziłem na siebie nieszczęście. Zadziałała, tzw. samospełniająca się przepowiednia. Zacząłem wczoraj pisać o życiu w niedoczasie i wieloprojektowości i od razu moje życzenie się spełniło. Wystarczyło jedno życzenie. Jedno słowo. Cały dzień spędziłem dzisiaj na robieniu miliona rzeczy. Rozstrzygałem przetarg na nową ulotkę, poprawiałem 2 kolejne. Kupowałem nowy certyfikat SSL. Odbierałem maile i telefony. Odpowiadałem na pytania, wyjaśniałem. W przerwach pisałem newsletter korporacyjny.Jednym słowem - dzień zupełnie nie jak co dzień. Ciągle brakowało mi czasu, zżerały go realizowane jednocześnie projekty. To właśnie rozumiem przez życie w niedoczasie i wieloprojektowość w pracy marketera.

PS: nie mogę mieć jednak do nikogo pretensji. Sam sobie zgotowałem ten los, w końcu od zawsze chciałem to robić. Beware what you wish for..

wtorek, 27 lipca 2010

Życie w niedoczasie i wieloprojektowość

Trochę dziwnie i nie bardzo po polsku brzmią te nazwy, ale najbardziej kojarzą mi się z pracą marketera. Zwłaszcza takiego jak ja, który zajmuje się głównie marketingiem bezpośrednim B2C (produkcją masową materiałów BTL). W następnym poście wyjaśnię, o co chodzi. Czas iść spać...

"Miłość po polsku" Manuela Gretkowska


Książka przeczytana! Trochę mniej podobała mi się niż "Kobieta i mężczyźni", ale i tak jestem pod wrażeniem. Zwłaszcza, nietypowego dla Gretkowskiej zakończenia! Pełna recenzja niebawem!

Praca zmianowa i kompromis w marketingu

Praca w marketingu to jedna wielką i niekończąca się zmiana. Generowanie nowych pomysłów jest łatwe, fajne i przyjemne. Wprowadzanie ich w życie już nie. To ciężka mrówcza praca. Dziesiątki poprawek do ostatniej chwili. Ciągłe testowanie, sprawdzanie, zasięganie opinii. Zmienianie haseł i doszlifowywanie grafiki. Zastanawianie się, czy projekt chwyci.

Praca nad jednolistkową ulotką przeradza się czasem w morderczy kilkutygodniowy maraton. Uzgodnienia z przełożonymi, z prawnikami, itp. Zmienianie pojedynczych słów w tekście listu sprzedażowego. To może wykończyć każdego. Jeżeli nie polubisz słowa zmiana - to nie masz czego szukać a marketingu...

Niestety minusem takiego systemu pracy jest słowo kompromis. W wielkich korporacjach projekty marketingowca są najczęściej efektem kompromisu i jak to zwykle z kompromisami bywa - bywają nieczytelne. Konieczność uzgadniania stanowisk kilku decyzyjnych osób bywa nieraz zabójcze. Czasem człowiek puszczając plik produkcyjny do drukarni ma wrażenie, że jego początkowy pomysł przerodził się w dziwną hybrydę oczekiwań kierownictwa. Zastanawiasz się, czy to mój pomysł, czy to na pewno ja go wymyśliłem...

poniedziałek, 26 lipca 2010

Sens życia marketera

Czasem myślę, jak zawodowi marketerzy postrzegają sens własnej pracy? Czy w ogóle zastanawiają się, jaki jest sens podejmowanych przez nich działań?

W gruncie rzeczy nie robimy przecież nic wielkiego. Staramy się tylko sprzedać klientom towar ładnie opakowany w ich emocje i oczekiwania. Sprzedajemy im nadzieję na bycie kimś innym, choć przez krótki moment swojego życia.

Czasem mam wrażenie, że marketer to handlarz marzeń. Oferujemy ułudę, za którą klient płaci ciężko zarobioną gotówką. Czym będę mógł się pochwalić w przyszłości swoim nieposiadanym jeszcze dzieciom czy wnukom? Dziesiątkami napisanych tekstów, wymyślonych haseł i zrealizowanych kampanii? Czy taki właśnie jest sens mojej egzystencji na tej planecie? Czasem mam wątpliwości...

Jerzego Kosińskiego życie na krawędzi

Mój ulubiony, choć nieco zapomniany w Polsce pisarz. Przeczytałem wszystkie jego książki poza „Pustelnikiem z 44tej” i „Malowanym ptakiem” (najsłynniejsza i chyba najdziwniejsza książka Kosińskiego). Jak tylko znajdę trochę czasu napiszę co więcej!

PS: polecam świetny esej socjologiczny Kosińskiego o ZSRR, tytuł "Przyszłość należy do nas towarzyszu!"

"Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" Mario Vargas Llosa

Jedna z moich ulubionych książek. Klasyczna opowieść o femme fatale, jaką chyba każdy facet spotyka choć raz w życiu na swojej drodze. Większość z nas zapomina o tych fatalnych kobietach, ale nie wszystkim się to udaje. I właśnie o tym jest ta książka. O meandrach psychiki i mechanice uczuć zakochanego mężczyzny.Mężczyzny przeklętego, który kocha kobietę-wampira energetycznego. Kobietę, która nie potrafi odwzajemnić jego uczuć, ponieważ jest niezdolna do miłości. W tkwi dramat. On nie potrafi o nim zapomnieć, ona nie potrafi go pokochać. Za każdym razem pojawia się w jego życiu na chwilę dając nadzieję, po czym ucieka na lata, zostawiając za sobą spaloną ziemię. I tak bez końca...

Naprawdę warto sięgnąć po tę książkę. W porównaniu z innymi dziełami Llosy nie jest to może dzieło wybitne, w rodzaju słynnego "Miasto i psy", ale mi przydało szczególnie do gustu. Polecam!

Bez endu, bez endu, bez endu...

Każdego dnia dociera do mnie, że z marketingiem jest jak z głupawą reklamą telefonii komórkowej o "trzech siostrach, które wydzielają energię, byśmy mogli wysyłać smsy bez endu".

Marketing może mieć swój początek, ale na pewno nie ma końca (chyba że firma padnie). Każdego dnia robimy coś od nowa, powtarzamy te same czynności, ale ciągle jesteśmy do tyłu. W marketingu w XXI człowiek jest w ciągłym niedoczasie. Świat, ludzie i technologia zmieniają się w takim tempie, że coraz trudniej za tym nadążyć. Coraz trudniej być na bieżąco. Jeszcze dobrze nie opanowaliśmy jednej technologii, a już wchodzi następna, i kolejna, i tak bez endu...

Dlatego właśnie edukacja w marketingu nigdy się nie kończy. Jeżeli nie chcesz ciągle się uczyć, to nie masz tu czego szukać!

niedziela, 25 lipca 2010

"Cichy zabójca" Izabela Szolc

Książka rozpoczyna się cytatem z Edny St. Vincent Millay:

„Znam sto sposobów umierania,
Często myślę, może bym spróbowała,
Rzucę się pod ciężarówkę,
Gdyby akurat przejeżdżała.

Albo skoczę z mostu
Tyle że pracy dołożę
Wszystkim tym, co czyszczą morze.

Znam truciznę do wypicia,
Często korci mnie skosztować,
Ale mama kupiła ją do zlewu
I nie chcę jej marnować.”


Izabela Szolc, łodzianka z pochodzenia, warszawianka z wyboru, napisała bardzo dziwną powieść. W opisie na okładce wydawca napisał „Izabela… stworzyła posępny kryminał, w którym obraz rzeczywistości odgrywa nie mniejszą rolę, niż kryminalne sprawy, z którymi mierzy się doświadczona policjantka.”

Moim zdaniem autorka poszła nawet dalej. Obraz rzeczywistości i świata wewnętrznego jest tutaj na głównym planie, a sama historia jest gdzieś w tle. To raczej studium kobiecej psychiki niż kryminał. Komisarz Anna Hwierut jest tak uwikłana w swoje życie wewnętrzne, że świat na zewnątrz bardzo rzadko dociera do jej świadomości.

Podsumowując, autorka wykazuje sporą erudycję, książka ma swój mroczny urok (posępny obraz Warszawy), ale opowiadana historia jest raczej mało wciągająca. Jako kryminał wypada kiepsko, jako powieść psychologiczna całkiem nieźle. Bez rewelacji, ale przeczytać można.

"Bikini" Janusz L. Wiśniewski

Nieciekawa, długa, nudna książka. Zupełnie niepodobna do poprzednich dzieł Wiśniewskiego. Nie chce mi się nawet o niej pisać...

"Erynie" Marek Krajewski


Kolejna książka filologa z Wrocławia - nowy bohater Popielski (pojawił się w "Głowie Minotaura"), nowe miasto Lwów, nowy cykl opowieści. Niestety Lwów to nie Wrocław, a Popielski to Eberhard Mock. Książka słabsza niż poprzednia seria. Krajewski o wiele lepiej czuje atmosferę Wrocławia, w którym spędził całe życie, niż atmosferę Lwowa (byłem więc mam porównanie). Główny bohater jest nieudaną kalką Mocka. Właściwie trudno coś więcej powiedzieć. Polecam przeczytać, chociażby po to by móc wyrazić swoje zdanie. Książka ma wielką zaletę. Tworzy tło nowej historii. Kontynuacja na pewno będzie lepsza. Lwów i Popielski będą mieli czas dojrzeć...

"Sąsiedzi" Jan Tomasz Gross

Tomasz Gross powraca jak zawsze z wielkim hukiem! Najnowsza książka autora budzi jeszcze większe kontrowersje niż osławieni „Sąsiedzi”!

Gross ponownie dotyka bolesnej tematyki antysemityzmu. Tym razem posuwa się w swoich rozważaniach dużo dalej. Wysuwa kontrowersyjną tezę o moralnej zapaści polskiego społeczeństwa. Zdaniem pisarza po zakończeniu II wojny światowej w Polsce doszło do eksplozji antysemityzmu. Kulminacją tego procesu był pogrom kielecki. W swoim historyczno-socjologicznym eseju Gross dochodzi do wstrząsających wniosków. Według niego korzenie powojennego antysemityzmu wyrastały z okupacyjnego doświadczenia polskiego społeczeństwa. Źródłem antysemickich postaw Polaków było poczucie winy z powodu swojej postawy wobec Żydów podczas wojny oraz korzyści materialnych z przejętych majątków żydowskich.

Publikacja „Strachu” przez katolickie wydawnictwo „Znak” wywołała w Polsce burzę. Fala komentarzy w mediach, wykłady prof. Jerzego Roberta Nowaka to tylko przykłady reakcji na książkę Grossa. Autor „Strachu” nie ma Polsce najwyższych notowań. Jego poprzednia książka „Sąsiedzi” budziła podobne kontrowersje. Polski historyk z USA prof. Marek Chodkiewicz określił nawet Grossa jako „zjawisko kulturowe godne porównania tylko z Dodą Elektrodą”.

Czy Jan T. Gross jest Dodą Elektrodą polskiej kultury? Czy mamy wierzyć w historię opowiedzianą nam przez autora? Czy rzeczywiście w Polsce po II wojnie światowej doszło do moralnej zapaści?


Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Gross przecenia rozmiary opisywanego zjawiska. Można mieć wiele wątpliwości dotyczących sposobu przeprowadzenia przez niego analizy. W wielu miejscach argumentacja Grossa wydaje się mocno naciągana. Nie zmienia to jednak najważniejszego faktu. Po II wojnie światowej w Polsce wielokrotnie dochodziło do zdarzeń haniebnych. Prześladowania Żydów w kraju, który był niemym świadkiem Holokaustu, nie można w żaden sposób usprawiedliwiać. Nie pomoże wskazywanie placem innych narodów (Vichy we Francji, szwajcarskie banki) ani zarzuty o wyrywanie zjawiska z kontekstu historycznego (spory odsetek Żydów we władzach komunistycznych i UB). Zbrodnia zawsze pozostaje zbrodnią, niezależnie od motywów. Skąd więc tak liczne grono krytyków Grossa?

Kontrowersje budzi już sama tematyka poruszana przez autora. Antysemityzm stanowi w Polsce temat tabu. „Strach” podobnie jak „Sąsiedzi” zrywa zasłonę milczenia. Zmusza do konfrontacji z naszymi największymi lękami. Przedstawia wizję historii kraju o której nie wspominają podręczniki. Autor narusza utrwalone stereotypy. Gwałtowna reakcja krytyków jest więc częściowo zrozumiała. Nie tylko Polacy mają tendencję do mitologizowania swojej przeszłości. Żaden naród nie lubi wyciągania na światło dzienne niezbyt chwalebnych epizodów z historii. W gąszczu zarzutów wysuwanych przez środowisko akademickie, prawicowych polityków i publicystów zagubiono jednak najważniejszą kwestię.

Dlaczego Jan T. Gross zdecydował się napisać „Strach”? Co tak naprawdę stanowi o wartości jego dzieła?


Czasem ważniejsze od odpowiedzi jest samo postawienie pytania. Gross po raz kolejny inicjuje debatę na temat kwestii o których nie wolno zapomnieć. Stara się jak niegdyś Stefan Żeromski „rozrywać rany żeby nie zabliźniły się błoną podłości”. Autor „Strachu” nie próbuje stawiać się w roli prokuratora. Przybiera pozę naukowca. On nie oskarża. Stara się zrozumieć. Czasem kluczy, błądzi w swoich dociekaniach, ale przynajmniej próbuje. Z Grossem można się zgadzać albo nie. Na pewno jednak warto jego książkę przeczytać.

Ostrzegam, że „Strach” nie jest łatwą lekturą. Autor używa ostrego, momentami brutalnego języka. Książka jest trudna do odczytania. Bez dogłębnej znajomości polskiej historii nie można poprawnie odczytać przesłania autora. To błąd jakiego nie uniknęła większość amerykańskich krytyków literackich. W swoich recenzjach utrzymywali, iż Gross potwierdza tezę o „Polsce kraju wyjątkowego antysemityzmu”. „Strach” nie jest oskarżeniem Polski ani Polaków. To próba zrozumienia meandrów naszej trudnej historii. Można spierać się czy Gross pisze całą prawdę. Po 50 latach niełatwo jednak wyrokować o stanie ludzkiej świadomości i motywach postępowania. Archiwa nie udzielą odpowiedzi na najważniejsze pytania.

Podsumowując , Jan T. Gross nie jest Dodą Elektrodą polskiej kultury. Bliżej mu raczej do Salmana Rushdie…

"Cityboy" Geraint Anderson

Tym razem w moje ręce wpadła skandalizująca książka byłego analityka z londyńskiego City Gerainta Andersona - „Cityboy”. Mocna historia, przeciętnie napisana, ale przeczytać warto!

Cityboy, czyli książka
…o życiu jednego z Cityboys, czyli analityka/maklera/dealera walutowego/bankiera pracującego w londyńskim City. Na pewno nie jest to lektura miła, łatwa i przyjemna.

Autor opierając się na własnych doświadczeniach z kilkuletniej kariery w czołowych bankach kreśli przerażający obraz świata rządzonego przez chciwość. Odsłania mechanizmy funkcjonowania giełdy i zdegenerowanego do cna wyścigu szczurów goniących za pieniądzem. Pisze o bezwzględnym świecie przeżartym przez korupcję, narkotyki i alkohol, które niszczą duszę każdego, kto ośmieli się przekroczyć jego bramy. Anderson dowodzi, że „ludzie City uważają wszystkich, którzy nie potrafią maksymalizować zysków za frajerów...”. Według niego w City jesteś wart tyle ile zarabiasz. Liczą się układy, umiejętność zdobywania i manipulowania poufnymi informacjami. Cała reszta jest bez znaczenia…

Dlaczego warto przeczytać książkę Andersona?
Książkę Gerainta Andersona warto przeczytać ku przestrodze. Być może nie jest to pisanina największych lotów, ale historia którą opowiada autor, jest przerażająco prawdziwa. Warto zapoznać się zwłaszcza z przemyśleniami autora dotyczącymi źródeł ostatnich kryzysów, czyli dot.comów (bańka internetowa) oraz subprimes (bańka hipoteczna). Anderson potrafi otworzyć czytelnikowi oczy na wiele spraw ukrywanych przed opinią publiczną…

„Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao” Junot Diaz

Tym razem przenosimy się w świat literatury z pogranicza dwóch kultur, gdzie czeka na nas debiutancka powieść Junota Diaza.

Diaz, na co dzień wykładowca creative writing (kreatywne pisanie) na amerykańskiej uczelni Massachusetts Institute of Technology, napisał bowiem książkę o Dominikanie, skąd pochodzi, i o USA, gdzie mieszka i pracuje. Za najlepszą rekomendację tej pozycji służyć może nagroda Pulitzera z 2008 r. dla autora, tłumaczenie na ponad 20 języków oraz recenzja z „New York Timesa”:

„Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao…można opisać jako niepowtarzalną mieszankę Mario Vargasa Llosy, Star Treka, Davida Fostera Wallace’a i Kanye West… Diaz udowadnia, że jest jednym z najbardziej utalentowanych i zniewalających głosów współczesnej literatury”.

O czym opowiada „Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao”?
To książka o fuku i zafa. Fuku to wyjątkowo uporczywa klątwa lub fatum nękająca Ciebie i Twoich najbliższych. Fuku ciąży na losie głównego bohatera powieści Oscara Wao, nastoletniego, borykającego się rozlicznymi kompleksami Dominikańczyka który mieszka w Stanach z siostrą i matką. Fuku ciąży na losie całej jego rodziny. Powtarza się co pokolenie niwecząc plany Oscara, jego matki a wcześniej jego dziadków. Zafa to coś w rodzaju kontr zaklęcia…

„Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao” opowiada o sile i odwadze ludzi walczących z dyktaturą przeznaczenia. To historia ludzi, którzy przez całe życie muszą oglądać się za siebie i którym ciągle coś wisi nad głową. To także opowieść o okrutnym i przerażającym świecie zbudowanym przez dominikańskiego Saurona czyli dyktatora Trujillo, będącego ucieleśnieniem najpotężniejszego fuku. Trujillo doprowadził do śmierci dziadków głównego bahatera, zmusił jego matkę do emigracji, i stoi poniekąd za śmiercią samego Wao…

Dlaczego warto sięgnąć po książkę Diaza?
Poza fascynującą historią największym atutem tej książki jest niezwykły styl pisania Junota Diaza. Nasycony hispanizmami (tzw. „Spanish-English”) język, jakim operuje autor, jest niezwykle dosadny i autentyczny. Na pewno nie przypomina pisania innych latynoskich twórców np.: mistrza realizmu magicznego Gabriela Garcii Marqueza. Diaz operuje językiem nowego pokolenia pisarzy latynoamerykańskich. Dzięki temu świat, który opisuje, wydaje się być bardziej realny. Wystarczy wyciągnąć rękę, by móc go dotknąć i odczuć na własnej skórze jego chłód i brutalność. Wytężając pozostałe zmysły można usłyszeć jego hałas, poczuć zapach i smak…

Dla niewtajemniczonych
Rafael Leonidas Trujillo to postać autentyczna. Jeden z najbardziej osławionych dyktatorów XX wieku, rządził Republiką Dominikańską od 1930 do 1961 roku z nieprzejednaną i bezwzględną brutalnością. Był odpowiedzialny za śmierć tysięcy Dominikańczyków. Zginął w zamachu zorganizowanym przez własne oddziały.

Trylogia "Millenium" Stieg Larsson

Większość z Was na pewno słyszała o trylogii "Millenium". Stieg Larsson, znany szwedzki dziennikarz, napisał bowiem (przynajmniej w mojej opinii) kryminał doskonały. Ponad 14 mln sprzedanych w całej Europie egzemplarzy. Błyskawiczna ekranizacja pierwszej części. I tylko żal, że nie dane nam będzie przeczytać o kolejnych przygodach Lisabeth Salander i Mikaela Blomkvista. Larsson zmarł na atak serca, jeszcze przez ukazaniem się pierwszego tomu.

Numer 1 - "Mężczyzni, którzy nienawidzą kobiet"
Pewnego wrześniowego dnia w 1966 r. szesnastoletnia Harriet Vanger znika bez śladu. Czterdzieści lat pozniej Mikael Blomkvist otrzymuje nietypowe zlecenie od Henrika Vangera, stojącego na czele wielkiego koncernu przemysłowego. Ma rozwiązać zagadkę zniknięcia Harriet. Po pewnym czasie dołącza do niego młoda ekscentryczna hakerka Lisabeth Salander...

Tak w skrócie można przedstawić zarys akcji w pierwszej części cyklu. Niby prosta historia, jakich wiele, ale diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach. Larsson potrafi bowiem snuć nić intrygi, opowiadając po drodze o rzeczach, które nie przystają do obrazu bogatej i bezpiecznej Szwecji, zakodowanego w naszych umysłach. Nieudolne państwo opiekuńcze, nietolerancja wobec imigrantów, rosnąca w siłę skrajna prawica, skorumpowani politycy, nadużywające władzy siły specjalne - niezbyt łatwo w to uwierzyć, ale to prawda.

Na dodatek Larsson potrafił skonstruować dwójkę wyrazistych postaci, i tak jak Mankell ma swojego Wallandera, a Sjowall i Wahlo Martina Becka, tak autor "Millenium" już od zawsze będzie znamy jako twórca Lis Salander i Mikaela Blomkvista. Całość jest przyprawiona szczyptą skandynawskiego spleenu, dzięki czemu "Mężczyzni, którzy nienawidzą kobiet" są, moim zdaniem, najlepszą książką cyklu. Bez problemu przebrnąłem przez pierwsze 400 stron, chociaż prawdziwe emocje rozpoczynają się dopiero później. Książka Larssona jest prawdziwym złodziejem czasu. Liczy sobie aż 634 strony, a chciałoby się ją przeczytać jednym ciągiem...

PS: szwedzka ekranizacja książki (2009) jest całkiem niezła, chociaż zupełnie inaczej wyobrażałem sobie Mikaela Blomkvista. Widzów o słabych nerwach nie zachęcam do obejrzenia filmu ze ze wględu na kilka bardzo drastycznych scen.

Numer 2 - "Dziewczyna, która igrała z ogniem"

Tak jak w poprzedniej części głównym bohaterem jest Mikael Blomokvist, tak tutaj całość wydarzeń kręci się wokół Lisbeth Salander i wspomnień z jej mrocznej przeszłości. Na młoda hakerkę zostają skierowane podejrzenia o zamordowanie dwójki dziennikarzy piszących na temat siatki przemytników kobiet. Lis musi się ukrywać, a Mikael prowadzi własne dochodzenie. Pojawia się złowieszczy Zala związany niegdyś z SAPO, szwedzkimi siłami specjalnymi...

Przeczytanie tej książki to czasochłonne zadanie. Liczy sobie aż 700 stron! Szwedzka ekranizacja jest w mojej opinii lepsza niż ekranizacja "Millenium".

Numer 3 - "Zamek z piasku, który runął"

Jak się okazuje, dobre rzeczy chodzą trójkami a nie parami. Ostatni część trylogii zaczyna się dokładnie w tym miejscu, gdzie kończy się poprzednia. Kłopotów Lis ciąg dalszy. Bohaterka przeżywa nawet próbę pogrzebania żywcem. Od czego jednak jest Mikael...

Spora część krytyków uznaje ostatnią część cyklu za najlepszą. Według mnie najlepsza jest "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". A co Wy o tym sądzicie?

Kryminały miejskie, Wrocław Krajewskiego, Lublin Wrońskiego i Warszawa Lewandowskiego


„Każde porządne miasto oprócz rynku, katedr i lochów powinno mieć swój kryminał” – pisze Marcin Wroński w swojej pierwszej powieści. Zgadzam się z przedmówcą, dlatego zapraszam w podróż do przedwojennego Wrocławia, Lublina i Warszawy!

Wrocław – „?????” Marek Krajewski

Znak zapytania oznacza, że nie wiem którą książkę z serii wybrać. „Śmierć w Breslau”, „Koniec świata w Breslau”, „Widma w mieście Breslau”, „Festung Breslau”, „Dżuma w Breslau”, „Głowa Minotaura” – trudno wyróżnić którąś z wymienionych pozycji. Moim zdaniem, Krajewski jest absolutnie bezkonkurencyjny na polskim rynku.

Lewandowskiemu i Wrońskiemu sporo jeszcze do niego brakuje. Książki filologa klasycznego z Wrocławia były zwiastunem odrodzenia polskiego kryminału, po latach posuchy wypełnianych przez autorów zagranicznych w rodzaju nieśmiertelnej Agathy Christie. O Krajewskim mówi się, że stworzył najznakomitszą parę polskiej powieści kryminalnej, czyli Eberharda Mocka oraz przedwojenny Wrocław, gdzie toczy się akcja książki.

Jak wyczytałem w sieci, Londyn ma swojego Sherlocka Holmesa, Paryż – Arsena Lupina, a Wrocław – Eberharda Mocka. Mock, fikcyjna postać wrocławskiego policjanta kryminalnego, główny bohater powieści Krajewskiego, wywołuje skrajne emocje czytelników. Trudno pozostać wobec niego obojętnym.

Trudno nawet określić czy Mock jest postacią jednoznacznie pozytywną czy też negatywną. Miłośnik filologii klasycznej (zupełnie jak autor książki), alkoholu, dobrego jedzenia i pięknych kobiet. Słynie z dosyć niekonwencjonalnych metod pracy: ma skłonności do nadużywania przemocy i szantażu (słynne „imadło Mocka”) oraz korzysta z usług przestępców (Cornelius Wirth i Heinrich Zupitza). Rozkazów przełożonych nie słucha, ale nie można mu odmówić skuteczności w ściganiu kolejnych zbrodniarzy.

Determinacja Mocka jest zabójczo szkodliwa dla jego życia rodzinnego. W „Festung Breslau” prowadzi swoje dochodzenie do samego końca, nie zważając nawet na sowiecką armię szturmującą bramy Wrocławia. W rezultacie, ucieka od niego żona Karen…

Wrocław a raczej Breslau, miejsce akcji wszystkich książek Krajewskiego (oprócz „Głowy Minotaura” gdzie pojawia się Lwów), jest małym mikrokosmosem Eberharda Mocka. Policjant zna miasto jak własną kieszeń. Każdą ulicę, bramę, zaułek. Każdą knajpę i dom publiczny. Bez wyjątku. Wrocław Krajewskiego i Mocka jest ponurym miejscem z duszną atmosferą, gdzie prawie każdy ma coś na sumieniu. By the way, jeżeli zdarzy wam się być we Wrocławiu to można zerknąć na kamienicę, gdzie według Krajewskiego mieszkał Mock. Adres Rehdigerplatz 1, przy obecnym pl. Pereca, nie jest fikcyjny. Sprawdziłem osobiście…

PS: Jeżeli spodobał wam się styl pisania Krajewskiego warto również sięgnąć po „Aleję samobójców oraz „Róże cmentarne”, napisane wspólnie z Mariuszem Czubajem. Nawiasem mówiąc, Telewizja Polska od bodajże 2006 obiecuje ekranizację przygód Mocka. Jak na razie, pozostaje nam się uzbroić w cierpliwość…

Lublin – „Kino Venus” Marcin Wroński
Lata 30. XX wieku. Apogeum wielkiego kryzysu. Autor Marcin Wroński, zadeklarowany lublinianin, na kartach swojej powieści przenosi nas do miasta, którego tak naprawdę nie ma. Do wielokulturowego Lublina, w jednej trzeciej zamieszanego przez Żydów. Miasta tętniącego życiem. Areny walk politycznych.

W drugiej części przygód komisarza „Zygi” Maciejewskiego czytelnik „dotyka kolejnej tajemnicy skrywanej przez Lublin”. Były bokser, wiecznie nieogolony i w nieuprasowanej koszuli, tym razem ściga gang handlarzy żywym towarem.

Dlaczego warto sięgnąć po książkę Wrońskiego? Chociażby po to, by poczuć smak wypitej w hotelu „Europejskim” filiżanki „kawy z prądem”i odbyć fascynującą wędrówkę ulicami Starego Miasta. A także po to, by poznać przeszłość miejsca, w którym toczy się akcja książki. Wroński stworzył bowiem powieść archiwalną, pieczołowicie odtwarzając realia epoki. Ci, którzy znają Lublin, mogą skonfrontować przeszłość i teraźniejszość swojego miasta. Przekonać się, że Lublin był, jest i będzie miejscem magicznym…

PS: „Komisarz Maciejewski. Morderstwo pod cenzurą”, czyli pierwsza część serii, jest moim zdaniem trochę słabsza od części drugiej, tak jakby autor dopiero się rozgrzewał przed napisaniem „Kina Venus”. Warto zresztą porównać samemu! Zainteresowanych odsyłam również na arcyciekawy blog Marcina Wrońskiego - http://wronski.wordpress.com/

Warszawa – „Elektryczne perły” Konrad Lewandowski

Konrad Lewandowski, znany wcześniej jako pisarz fantasy, wziął się kilka lat temu za pisanie kryminałów i trzeba przyznać, że wychodzi mu to nadzwyczaj dobrze. Do Wrońskiego (czyżby przemawiał przeze mnie patriotyzm lokalny…) i Krajewskiego trochę mu jeszcze brakuje, ale po jego powieści o kolejnych śledztwach prowadzonych przez komisarza Jerzego Drwęckiego na pewno warto sięgnąć.

Zastrzegam jednak, że czarne kryminały w wykonaniu Lewandowskiego są raczej nietypowe. Na pewno nie przypominają klasyki gatunku, czyli dzieł niedoścignionego Raymonda Chandlera, autora kultowej „Żegnaj laleczko”.

Po pierwsze, klimat w książkach Lewandowskiego jest zdecydowanie inny niż u Wrońskiego czy Krajewskiego. Opisywany świat nie jest ani mroczny ani ponury. Ze wspomnianymi autorami łączy go tylko dbałość o najdrobniejsze detale opisywanych miast. Lewandowski nie ogranicza się tylko do jednej metropolii jak Wroński i Krajewski. Koncentruje się na Warszawie, ale na kartach jego powieści pojawia się także Poznań, a w najnowszej części – Łódź.

Po drugie, styl pisania Lewandowskiego jest raczej niespotykany w innych czarnych kryminałach. Ze swoją skłonnością do absurdu i burleski, unikaniem cynizmu i pesymizmu oraz lekko ironizującym poczuciem humoru, bliżej mu raczej do autora powieści obyczajowych niż klasycznych kryminałów. Specyficzne styl Lewandowskiego spełnia dodatkowe zadanie – w wielu miejscach przykrywa niedostatki fabuły.

Po trzecie, bohater stworzony przez Lewandowskiego w niczym nie przypomina typowej postaci występującej na kartach czarnego kryminału. Komisarz Jerzy Drwęcki nie jest cynicznym typem spod ciemnej gwiazdy w rodzaju Eberharda Mocka ani zmęczonym życiem osobnikiem jak Zygmunt Maciejewski. Nie przesadza z używkami, raczej przestrzega prawa, do tego ma udane życie rodzinne. Prawdziwy oryginał w świecie czarnych kryminałów zaludnionym przez zdegenerowanych i znudzonych życiem ekscentryków…

Napisana przez Konrada Lewandowskiego seria składa się z 4 tytułów, do których należą: „Perkalowy Dybuk”, „Elektryczne perły”, „Magnetyzer” i „Bogini z labradoru”. Przyznam, że nie czytałem jeszcze „Perkalowego Dybuka”, najnowszej książki Lewandowskiego. Z pozostałych części najbardziej przypadły mi do gustu „Elektryczne perły”, trzeci tom przygód komisarza Jerzego Drwęckiego.

Większa część akcji rozgrywa się w Poznaniu, podczas Powszechnej Wystawy Krajowej w 1929 r. Kariera Drwęckiego wisi na włosku. Sprawa morderstwa pracownika „doświadczalnej stacji prostowników rtęciowych”, którą prowadzi, okazuje się być o wiele bardziej zawiła niż przypuszczał. Tak jak w poprzednich częściach spotykamy tutaj autentyczne postaci z epoki tj.: pisarza i satyryka Tadeusza Boya Żeleńskiego, najsłynniejszego polskiego ułana Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego oraz filozofa i mistrza paradoksów Franza Fiszera.

Więcej szczegółów nie zdradzam. Zapraszam do lektury!

PS: pisałem ten artykuł jakiś czas temu w związku z tym jest trochę nieaktualny. W międzyczasie Konrad Lewandowski wydał 1 lub 2 książki, których jeszcze nie zdążyłem przeczytać.

„Zaginiony symbol” Dan Brown

Poprzednia książka Browna - „Kod Leonarda da Vinci” wywołała burzę w mediach. Protesty Watykanu i przedstawicieli Opus Dei oraz krytyka ze strony środowiska naukowego dały jednak efekt odwrotny od zamierzonego.

Dzięki zyskanemu w ten sposób publicity Brown sprzedał na całym świecie ponad 250 mln egzemplarzy swojej książki oraz doczekał się jej ekranizacji, w której zagrali Tom Hanks i Audrey Tautou. Dzisiaj parę słów o najnowszej książce autora „Kodu…”

„Zaginiony symbol”, czyli…

Opowieść oparta na podobnym schemacie, jak poprzednie książki Browna. Ponownie spotykamy Roberta Langdona, profesora symbologii z Harvardu. Na jego drodze staje tym razem wytatuowany szaleniec Mal’akh. Dla przypomnienia, w „Aniołach i demonach” był to psychopatyczny morderca, a w „Kodzie…” zakonnik-albinos Sylas. Brown znowu eksploatuje nośny temat tajnych stowarzyszeń, w tym wypadku po Iluminatach („Anioły…”) i Opus Dei („Kod…”) przyszedł czas na masonów.

Akcja książki rozgrywa się w ciągu 12 godzin w Waszyngtonie. Langdon zostaje uwikłany w poszukiwania porwanego prof. Petera Salomona. Chcąc uratować życie przyjaciela musi odnaleźć sekretny portal – najpilniej strzeżoną masońską tajemnicę USA i Białego Domu. Zaczyna się szaleńcza pogoń…

Tak w skrócie przedstawia się fabuła najnowszej książki Browna. Zbliżona do znanych z „Aniołów…” i „Kodu…”, ale na tym podobieństwa się kończą. Według mnie „Zaginiony symbol” jest najsłabszą książką z cyklu o przygodach Langdona. To prawdziwe pomieszanie z poplątaniem. Brown chaotycznie skacze z tematu na temat, na wyścigi mnoży wątki i symbole, gubiąc gdzieś po drodze sens i nić porozumienia z czytelnikiem. Amerykanin pisząc „Zaginiony symbol” zapomniał chyba o wielokrotnie cytowanej w książce dewizie masonów – „Ordo Ab Chao” (porządek z chaosu).

Podsumowując, „Zaginionemu symbolowi” daleko do „Aniołów…” oraz „Kodu…”. Czytelnicy mogą poczuć się trochę zawiedzeni, ale po książkę i tak warto sięgnąć. To idealna literatura do czytania w wolnym czasie, dla rozrywki. Dla pocieszenia miłośników Browna - Amerykanin zapowiedział, że napisze jeszcze 12 książek z Robertem Langdonem w roli głównej. Miejmy nadzieję, że następnym razem bardziej się postara!

Dan Brown – bożyszcze tłumów
Czytając „Zaginiony symbol…” zastanawiałem się w czym tkwi fenomen popularności Dana Browna? Co decyduje o tym, że jego książki są czytane przez ludzi na całym świecie?

Po pierwsze, marketingowy zmysł autora. Brown w mistrzowski sposób wybiera tematykę swoich książek. Nic nie pobudza ludzkiej wyobraźni bardziej niż spiskowa teoria dziejów, zwłaszcza jeżeli wplątany w nią jest Kościół Katolicki.

Po drugie, pseudonaukowy styl Browna. Amerykanin posiada niewiarygodną umiejętność wplatania w swoje opowieści licznych ciekawostek historycznych. Na dodatek potrafi to robić bez nadużywania naukowej terminologii, dzięki czemu jego książki są zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika. Inna sprawa, że erudycja Browna jest raczej powierzchowna. Naukowcy wielokrotnie wytykali mu rozliczne błędy faktograficzne. Czasem ma się wrażenie, że Brown powinien sobie wziąć do serca słowa (a raczej niewypowiedzianą myśl Roberta Langdona) z „Zaginionego symbolu”: „Google nie jest synonimem słowa badania”.

Po trzecie, umiejętności pisarskie Browna. Wielu literackich krytyków odsądza go od czci i wiary, każdy jednak może mu pozazdrościć umiejętności tworzenia napięcia i budowania wciągających opowieści. Może nieco naiwnych, ale przez to zrozumiałych dla czytelników z każdego krańca świata.

Kilka ciekawostek na koniec

Mało osób zdaje sobie sprawę, że za sukcesami Browna stoi jego małżonka Blythe Newlon. Poznali się, kiedy Brown usiłował zostać drugim Barrym Manilowem (amerykański piosenkarz) . Z pomocą Blythe, ówczesnej szefowej amerykańskiej National Academy of Songwriters (organizacji skupiającej twórców piosenek), wydał nawet 2 płyty, które przeszły bez echa. Brown postanowił wtedy zająć się literaturą. Tutaj też szło mu pod górkę. Dopiero jego czwarta powieść „Kod Leonarda da Vinci” została światowym bestsellerem. Dzięki jej popularności udało mu się sprzedać wznowienia poprzednich trzech książek („Cyfrowa Twierdza”, „Zwodniczy punkt”, „Anioły i demony”). Sporo pomysłów na pisanie Browna bazuje na wiedzy jego żony, absolwentki historii sztuki. Mówi się nawet, że to ona wpadła na pomysł fabuły „Kodu Leonarda da Vinci”…

"Machiavelli. Nowoczesne przywództwo" Michael A. Ledeen


Kolejna książka z serii "Wezmę dzieło kogoś znanego z przeszłości, zinterpretuję po swojemu, dodam kilka odniesień do współczesności i będę miał bestseller". Tym razem autor wziął na warsztat Niccollo Machiavelli, w odróżnieniu od pozostałych, którzy zwykle pastwili się na Sun Tsy!

Można, fajnie się czyta, ale w głowie nic nie zostaje. Machiavellego nikt nie przebije!

"Skuteczne techniki PR" pod redakcją Anne Gregory


Dużo ogólników, mało konkretów. Nie warto czytać. Strata czasu!

"Public relations. Czy to się sprawdzi?" Ewa Hope


"Najpierw znieś jajo, później gdacz"- taka wg Ewy Hope jest podstawowa zasada, którą musi zapamiętać początkujący PR-owiec. Trudno się z Panią profesor nie zgodzić. Super śmieszna, króciutka pozycja. Polecam dla zaczynających przygodę z PR. Mnóstwo fajnych rysunków, żartów obrazkowych i kilka maksym do zapamiętania.

"Public relations" Anthony Davis

Zupełnie niestrawny język, nie udało mi się nawet dobrnąć do połowy tej książki. Na szczęście dostałem ją za darmo na jakimś kursie refundowanym ze środków UE, także nie wyrzucałem sobie niepotrzebnego wydatku...

Jeżeli piszesz pracę naukową i brakuje Ci źródła to jak najbardziej do wykorzystania, jeżeli chcesz się czegoś konkretnego nauczyć stanowczo odradzam...

Świetna książka na bezsenność. Usypia w 10 minut...

„Public relations” Sam Black


“Od dawna twierdzę, że public relations jako takie jest bardzo proste, a trudność może sprawiać jedynie profesjonalne prowadzenie działań w tej dziedzinie”, tak otworzył przedmowę do swojej książki Sam Black, nieżyjący już wybitny praktyk i teoretyk PR z Wielkiej Brytanii.

Publikacja Sama Blacka ma niezwykle profesjonalny charakter. Autor zamieszcza aż 24 case studies, pozwalających zrozumieć istotę omawianych tematów.

Sztandarowa pozycja specjalistów ds. PR!

"Public relations w praktyce" Fraser P. Seitel

Książka wybitnego amerykańskiego specjalisty w dziedzinie komunikacji, czasami bywa nazywana "Biblią PRowca". Pracując w tej branży nie można nie znać tego klasycznego już podręcznika. 

Książka bardzo na czasie. W najnowszych wydaniach autor skupił się na komunikacji on line w działaniach PR. Poza tym czytelnik znajdzie tam kompedium wiedzy z zakresu komunikacji, od marketingowej do politycznej włącznie. Małe ostrzeżenie dla zainteresowanych: książka ma ponad 600 stron!

"Zarządzanie organizacją pozarządową" Peter Drucker

„Zarządzanie organizacją pozarządową" nie należy wprawdzie do pozycji najnowszych (rok wydania 1992), za to na pewno należy do dzieł wybitnych. Autora książki rekomendować nie trzeba. Nieżyjący już Peter F. Drucker jest uznawany na całym świecie za jednego z klasyków zarządzania.

Książkę Druckera nabyłem mniej więcej 8 lat temu, w trakcie mojej pierwszej podróży do Stanów. Do lektury zabierałem się chyba z 15 razy. Dopiero podczas ostatnich Świąt znalazłem dostatecznie dużo czasu, by przeczytać książkę od deski do deski. Żałuję, że odkładałem to tak długo. Naprawdę warto!

Dlaczego warto sięgnąć po książkę Druckera?
Po pierwsze, ze względu na tematykę wybraną przez autora. Rzut oka na sposoby zarządzania praktykowane w amerykańskich organizacjach non-profit może być, używając sloganu reklamowego, prawdziwym „łykiem inspiracji". Czasem warto oderwać się, choć na krótką chwilę, od swojego poletka. Trochę nowych doświadczeń na pewno nie zaszkodzi. Poza tym amerykański sektor non-profit jest o wiele bardziej rozwinięty niż jego polski odpowiednik. To setki pozarządowych organizacji, od najmniejszych w rodzaju kościołów lub grup charytatywnych, po prawdziwe giganty w rodzaju uniwersytetów, szpitali czy fundacji. Zarządzanie wspominanymi organizacjami często bywa o wiele trudniejsze niż zarządzanie firmami nastawionymi na osiąganie zysków.

Po drugie, z powodu fragmentów książki poświęconych przywództwu. Przesłanie Druckera w tym temacie na pewno nie uległo dezaktualizacji. Można je odnieść zarówno do liderów organizacji profit jak i non profit. Co wyróżnia liderów firm non profit? Według Druckera – podejście typu „mission comes first", czyli najważniejsze jest zadanie, a nie osoba która dowodzi zespołem mającym je zrealizować. Dosłownie – „keep your eye on the task, non on yourself". Warto również wspomnieć, iż liderzy amerykańskich organizacji non profit mają zdecydowanie trudniejsze zadanie niż przywódcy organizacji biznesowych. Dowodzą przecież wolontariuszami, czyli ludźmi pracującymi bez wynagrodzenia!

Po trzecie, ze względu na styl pisania Druckera. Prosty, zrozumiały język. Zero teorii i naukowego żargonu. Mnóstwo przykładów z życia popartych wywiadami z praktykami. Zupełnie nie przypomina nudnych książek o biznesie!

Zachęcam do lektury! Jeżeli spodoba Wam się styl pisania i przemyślenia Druckera, polecam również książkę „Zarządzanie w XXI wieku – wyzwania".Niestety obydwie książki są dostępne raczej tylko w bibliotekach.

„Webwriting. Profesjonalne tworzenie tekstów dla Internetu” Joanna Wrycza-Bekier

Internet wykorzystuje siłę słowa. Podobnie jak prasa czy książki. Myli się jednak ten, kto myśli że internauta czyta tak samo jak czytelnik gazet, magazynów lub książek. Internauta to raczej niecierpliwy przeglądacz, a nie czytelnik. Użytkownik sieci nie czyta, a raczej skanuje wzrokiem, dlatego tekst w internecie musi być napisany inaczej niż w każdym innym medium. Jak?

Webwriting czyli co...


Nowa dziedzina wiedzy, której w całości poświęcona jest książka Joanny Wryczy-Bekier, doktorantki w Katedrze Kulturoznawstwa Uniwersytetu Gdańskiego.

Autorka koncentruje się na sześciu kluczowych obszarach:

- wprowadzenie do webwritingu,

- dziennikarstwo internetowe,

- tekst reklamowy w Internecie,

- pisanie perswazyjnych emaili,

- Googlewriting,

- komunikat prasowy w Internecie (e-PR).

Dlaczego warto przeczytać „Webwriting…”?

Tylko i wyłącznie ze względów praktycznych. Książka zawiera absolutne minimum teorii. Autorka zrezygnowała z waty słownej na rzecz konkretów. Znajdziecie tutaj ćwiczenia do samodzielnego wykonania, print screeny stron internetowych, masę linków i bogatą bibliografię.

Polecam każdemu, nie tylko osobom zawodowo parającym się komunikacją lub copywritingiem. Każdy kto prowadzi bloga, własną stronę internetową lub bawi się w dziennikarstwo obywatelskie w sieci powinien jak najszybciej zdać sobie sprawę, że internetowe słowo pisane to nie to samo, co słowo w gazetach, dziennikach czy książkach.

PS: książka wydana przez wydawnictwo One Press.

„Marketing radykalny. Od Harwardu do Harleya – 10 historii wielkich wywrotowców” Sam Hill i Glenn Rifkin

W ostatnich latach ukazało się zatrzęsienie książek, w których odmieniano marketing przez wszystkie przypadki i dodawano do nazwy przeróżne dodatki. Marketing relacyjny, partyzancki, relacyjny, afiliacyjny, one to one, neuromarketing - to tylko przykłady.

Dlaczego więc polecam tę książkę? Przecież za nowość uznać ją trudno, ukazała się bowiem w 2000 roku, a na dodatek autorzy nie odkrywają w niej przysłowiowej Ameryki. W mojej opinii książkę Sama Hilla (współzałożyciel Helios Consulting Group) i Glena Rifkina (od wielu lat publikuje w „New York Times”, i „Harvard Business Review”) warto przeczytać, chociażby po to by dowiedzieć się:

- jak to możliwe, że muzycy z niszowego zespołu Grateful Dead zbudowali firmę wartą 100 mln dolarów, która rozwija się dynamicznie mimo rozpadu zespołu po śmierci jego frontmana Jerry’ego Garcii w 1995 r.?

- w jaki sposób Harley Davidson w latach 80. uchronił się przez bankructwem i wygrał z konkurencją japońskich producentów nie wydając olbrzymich pieniędzy na marketing?

- jak Davidowi Sternowi udało się odbudować pozycję zawodowej ligi koszykówki NBA?


Największą wartością tej pozycji są fascynujące case studies z rynku amerykańskiego, poza wspomnianymi powyżej: Providian Financial, Iams Company, Snap-on Tools, Virgin Atlantic Airways, EMC Corporation, Harvard Business School i Boston Beer Company, obrazujące prawdziwie wywrotowe podejście do marketingu. Okazuje się, że czasami warto złamać wszystkie zasady i zaufać własnej intuicji. „Zdrowy nierozsądek” w marketingu bardzo często popłaca…

PS: Część informacji zawartych w książce jest nieco zdezaktualizowana, warto jednak zapoznać się z przemyśleniami autorów. Niektóre ich pomysły są ponadczasowe…

„Zdrowy rozsądek w marketingu bezpośrednim i interaktywnym” Drayton Bird

Chyba po raz pierwszy zdarza mi się rekomendować książkę, której nie przeczytałem. Wyrażając się precyzyjniej – nie doczytałem do końca. Jestem mniej więcej w połowie liczącej 450 stron publikacji. Jednak po przeczytaniu kilkunastu kartek mogę już stwierdzić, że dawno nie czytałem tak dobrze napisanej książki o marketingu (a trochę ich w życiu zmęczyłem).

Na początku odpowiem na fundamentalne pytanie. Kim w ogóle jest Drayton Bird?

Odpowiedz jest prosta. Bird jest prawdziwą legendą marketingu bezpośredniego. W 2003 r. brytyjski Chartered Institute of Marketing umieścił go na liście 50. indywidualności kształtujących dzisiejszy marketing. Jest uznawany za jedną z najważniejszych postaci brytyjskiej reklamy. W swojej karierze współpracował m.in. z: American Express, Nestle, VISA oraz Leo Burnettt. Bird sprawuje obecnie funkcję dziekana, założonej przez siebie, European Academy of Direct and Interactive Marketing, a także dyrektora zarządzającego i kreatywnego Drayton Bird Associates.

Teraz, kiedy wiemy kim jest Bird, zastanówmy się, dlaczego warto sięgnąć po jego książkę?

Tutaj odpowiedz jest ponownie prosta. Bo zdrowy rozsądek w marketingu, i nie tylko, jest absolutnie niezbędny… Będę jednak przez chwilę poważny. Książka Birda została bestsellerem nie bez powodu. Autor używając barwnego i łatwego do zrozumienia, momentami przypominającego powieściowy, języka odkrywa bowiem wiele prawd, które nie każdemu mogą wydawać się oczywiste.

Co więcej, wszystkie mądrości Birda mają swoje oparcie w jego bogatej praktyce zawodowej. W świecie reklamy, gdzie wszyscy nadużywają słów kreatywność, oryginalność, błyskotliwość i tym podobnych Bird idzie pod prąd i daje zupełnie inną radę: „nie staraj się być oryginalny na siłę, kopiuj innych i nie komplikuj sobie życia”. Według Brytyjczyka marketing to nie fizyka jądrowa. To tylko niektórzy ludzie, którzy się nim zajmują, potrafią go maksymalnie skomplikować.

Książka Birda obfituje w wiele równie zaskakujących stwierdzeń. Nie będę jednak pisał o nich, bo nie chcę Wam odbierać przyjemności jej przeczytania. Dodatkową wartość polskiego wydania stanowi komentarz napisany przez największych polskich praktyków marketingu bezpośredniego.

Polecam każdemu, nie tylko marketingowcom…

PS: BONUS dla wytrwałych (którzy doczytali aż do tego miejsca):

http://www.draytonbird.com strona Draytona Birda, skąd można ściągnąć wiele fajnych materiałów np.: e-book C. Hopkinsa „Reklamowanie według naukowych zasad”.

http://drayton-bird-droppings.blogspot.com/
blog Draytona Birda, warto czasem zajrzeć i poczytać przemyślenia Brytyjczyka…

"Jak zdobyć klientów w internecie" Gitte Harter

Spore rozczarowanie, ciężki styl pisania, mało przydatnych informacji, zbyt dużo oczywistości, mało przystępna forma. Szkoda czasu!

"Plemiona 2.0 Zostań internetowym przywódcą" Seth Goodin

Bardzo inspirująca książeczka, napisana prostym zrozumiałym językiem. Szybko się ją czyta, a jeszcze szybciej zapomina. Typowy element autopromocji autora w starym dobry amerykańskim stylu. Można z niej wyłuskać sporo ciekawych spostrzeżeń autora, popartych przykładami z praktyki, ale genralnie książka opiera się na książkowych soundbitach, czyli zdaniach wyrwanych z kontekstu, świetnie nadających się na cytaty do TV i Sieci, ale potraktowane łącznie nie tworzą spójnej całości.

"Nowe zasady marketingu i PR" David Meerman Scott

Mała niespodzianka dla miłośników najnowszych technologii i mediów społecznościowych (Web 2.0)!

Pod koniec ubiegłego roku ukazała się książka „Nowe zasady marketingu i PR” autorstwa Davida Meermana Scotta. Jeżeli interesuje was świat social media i rozważacie wykorzystanie narzędzi Web 2.0 w swojej pracy, to musicie zdobyć tę książkę!

Na pewno nie można nazwać jej podręcznikiem. To raczej efekt luźnych rozmów autora z twórcami firm wykorzystujących w swojej działalności blogi, vlogi, e-booki, podcasty, technologię wiki, facebook, YouTube i wiele innych. Autor nie dotyka w ogóle teorii, w zamian proponując nam przykłady z życia wzięte oraz ogromną bazę linków.

Książka napisana bardzo przystępnym językiem, zrozumiałym nawet dla technologicznych laików.

„Marketing technologii społecznych Groundswell ...” Charlene Li, Josh Bernoff

„Internet nie jest już piaskownicą, którą można odgrodzić murkiem od reszty podwórka – jest integralnym elementem świata biznesu i relacji społecznych” pisze dwójka amerykańskich autorów – analityków z firmy Forrester Research, ale o tym wie chyba każdy z nas.

Nie każdy z nas zdaje sobie jednak sprawę z istnienia zjawiska, które Li i Bernoff określają mianem „groundswell”czyli wzbierający nurt opinii społecznych. Nurt, który wzbiera w sieci. Jest jednocześnie szansą i zagrożeniem dla każdej firmy. Jeżeli potrafisz go wykorzystać, Groundswell jest czymś lepszym niż marketing szeptany. Jeżeli go zignorujesz, może stać się śmiertelnym zagrożeniem.

Groundswell to „władza w ręce ludu” jak pisze Robert Czech z Grupy TP, recenzent książki. Istotą tego fenomenu jest rewolucyjna zmiana w sposobie komunikacji społecznej. W dobie internetu ludzie wykorzystują technologię social media, aby pozyskać niezbędne informacje od innych ludzi, zamiast korzystać, tak jak to było do tej pory, z tradycyjnych mediów oraz innych tradycyjnych źródeł. Autorzy książki tłumaczą, jak można wykorzystać tę zmianę dla potrzeb własnej firmy.

W mojej opinii całkiem niezła książka. Sporo interesujących case studies m.in.: Mini USA – słuchanie poprzez monitoring, rozmowy na portalu społecznościowym Ernst & Young , inspirowanie za pomocą ocen i recenzji przez firmę eBags, blog firmowy HP i wiele innych. Całość poparta wynikami badań.

Jedyny minus to styl pisania, jaki używają autorzy. Momentami brakuje im polotu cechującego np.: recenzowaną wcześniej przeze mnie książkę Davida Meermana Scotta „Nowe zasady marketingu i PR”. Niektóre fragmenty ciężko się czyta, niemniej jednak polecam.

"Słownik sloganów reklamowych" Marta Spychalska, Marcin Hołota

Świetna, kiedy musisz na szybko wymyślić hasło reklamowe i brakuje Ci natchnienia albo świeżości umysłu (po zarwanej nocy z przyjaciółmi i wspólnym wlewaniu odrobiny magii w szare życie).

Słownik zalewa alfabetycznie posegregowany zestaw haseł reklamowych przejawiających się w polskiej komunikacji marketingowej od polowy lat 90, od słynnego "Ojciec prać" po "No to Frugo". Polecam zakup i trzymanie książki w szufladzie biurka w pracy. Z własnego doświadczenia wiem, że może uratować życie...

„David Ogilvy o reklamie” David Ogilvy

To z pewnością najbardziej popularna na świecie książka na temat reklamy. Jej autora nie trzeba chyba nikomu przedstawiać.

David Ogilvy, jeden z najwybitniejszych copywriterów w historii, założyciel międzynarodowej agencji reklamowej, określany mianem „najbardziej poszukiwanego czarodzieja branży reklamowej”, twórca słynnego powiedzenia „Konsument nie jest kretynem. On jest Twoją żoną”.

Książka ma charakter klasycznego przewodnika opisującego skuteczne metody działania w świecie reklamy. Więcej nie zdradzę, zachęcam do lektury…

PS: książka trochę przestarzałą, rady Ogilvego w sporej mierze odnoszą się do złotych czasów reklamy prasowej (lata 80 i wcześniejsze)...

Marketingowiec człowiekiem renesansu

Kariera w komunikacji marketingowej? Czemu nie - pod warunkiem, że umiesz robić przynajmniej 7 rzeczy równocześnie(ja na razie potrafię 4, ale dopiero zaczynam), lubisz się uczyć i masz motywację, by w razie potrzeby potrafisz zrobić dosłownie wszystko. Tak jest przynajmniej na początku. Obowiązkowo musisz też mieć żołądek ze stali, tzn. stresoodporny. Praca pod presją czasu, zwłaszcza w korporacyjnym marketingu, to chleb powszedni. Podobnie jak przekonanie, że na marketingu znają się wszyscy, a marketingowiec to taki człowiek od ładnych obrazków...

Komunikacja marketingowa to specyficzny rodzaj pracy. Jeżeli o kim można powiedzieć „człowiek renesansu” to na pewno o specjaliście ds. komunikacji. Chcąc pracować w tym niełatwym zawodzie' musisz znać się po trochu na wszystkim. Nie słyszałem jeszcze o żadnej uczelni w Polsce, która potrafiłaby przygotować Cię do pracy w zawodzie (może poza SGH).

W komunikacji marketingowej czasem jesteś grafikiem, czasem copywriterem, proofreaderem (korektorem), a czasem specem od badań lub Internetu. Obowiązkowo musisz być na bieżąco z najnowszymi technologiami, znać swobodnie język angielski i posługiwać się kompem (z naciskiem na Power Point i Excel, dobrze też jak znasz podsamy obsługi programów graficznych, html i obsługę CMS). Reasumując człowiek od komunikacji marketingowej powinien być „Wszytskomający – Wszystkopotrafiący”

PS: wszechstronność to rzecz szczególnie przydatna na początku. Zaczynając pracę od stanowiska praktykanta, stażysty, asystenta, młodszego specjalisty trudno koncertować się na jednej działce. Jesteś człowiek od wszystkiego. Specjalizacja przychodzi z czasem!

Komunikacja marketingowa czyli co ?

Po tym trochę przydługim początku powinienem sprecyzować, że mówiąc marketing chodzi mi właściwie o komunikację marketingową, czyli działania z pogranicza reklamy, PR, komunikacji wewnętrznej i zewnętrznej, social media, internetu i ... można by tak wymieniać bez końca.

Tak jak prawdziwy marketing nigdy nie ma końca, tak naprawdę nikt nigdy nie stworzył dobrej definicji komunikacji marketingowej. W dobie Web 2.0 (a być może niedługo Web 3.0) rzeczywistość zmienia się zbyt szybko, by wszelkie próby zdefiniowania tego pojęcia lub chociaż określenia jego zakresu pojęciowego miały jakiekolwiek szansę powodzenia.

Marketing i komunikacja jest jak ludzkie życie. Zmienia się zbyt szybko, czasem nawet tak szybko że sami nie nadążamy z rejestrowaniem zmian...

Trudne początki w komunikacji marketingowej


Zacząć karierę w marketingu można na dziesiątki sposobów. Trudno zresztą wrzucać do jednego worka wszystkie marketingowe specjalizacje. Inaczej zaczynają i innych umiejętności potrzebują analitycy marketingowych baz danych (tak, tak - to też są marketingowcy), inne specjaliści od strategii, a innych specjaliści od kreacji i komunikacji). Ja mogę co najwyżej opowiedzieć jak to wyglądało w moim przypadku, tj. o początkach w dziale komunikacji marketingowej.

W moim przypadku sprawdziło się powiedzenie, że najważniejsze to czymś się wyróżnić. Ja wyróżniałem się przede wszystkim sukcesami w konkursach studenckich. Zresztą zadecydował przypadek. Nigdy nie planowałem pracy w marketingu. Studiowałem najpierw prawo, później politologię. W międzyczasie pracowałem trochę w USA i w Irlandii, ale nigdzie nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca. Jedyne o czym wiedziałem na pewno to fakt, że lubię i umiem pisać.

W tamtym okresie w Polsce zawrotną karierę robiło słowo PR. Pomyślałem, że to co dla mnie i wziąłem udział w konkursie „Praktykuj za granicą”. Dwa razy z rzędu udało mi się zakwalifikować do ogólnopolskiego finalu, ale tam większych sukcesów nie odniosłem przegrywając walkę z własnymi nerwami. Postanowiłem nie poddawać się i rok później poszło o wiele lepiej. Wygrałem dwa konkursy: Alterego i Grasz o Staż. Wyładowałem na 6 miesięcy w Gliwicach, w dziale komunikacji wewnętrznej firmy Vattenfall. Pierwsze bezcenne doświadczenie zawodowe.

Po pół roku wróciłem do Lublina i znowu wziąłem udział w kolejnym konkursie tym razem CSR Challege organizowanym przez wydawnictwo Wiedza i Praktyka. Zająłem w nim III miejsce. Jako freelancer zacząłem współpracę z portalem life stylowym Połówki Pomarańczy. Następnie poszedłem za ciosem i wygrałem konkurs „Najlepsi z Najlepszych” organizowanym przez Biuro Karier Kul. Dostałem się na miesięczny staż w firmie pośrednictwa finansowego Żagiel S.A. Patrz: głupawe zdjęcie z konkursu.

Chyba się spodobałem, bo po wakacjach zadzwonili i zatrudnili mnie na stałe w centrali firmy w Warszawie. Tak więc od dwóch lat pracuję w Żaglu jako młodszy specjalista ds. komunikacji marketingowej. Zajmuję się milionem rzeczy: monitoringiem mediów, redagowaniem wydawnictwa wewnętrznego, zarządzaniem treścią strony internetowej i intranetowej, relacji z mediami, skargami od klientów, przygotowywaniem materiałów BTL do kampanii marketingu bezpośredniego, pisaniem komunikatów wewnętrznych, tłumaczeniami, opracowywaniem tekstów marketingowych, jestem członkiem Grupy PR ds. zarządzania kryzysami medialnymi, i tak można by wymieniać i wymieniać...

Pierwszy wpis w blogu o marketingu, książkach i życiu

I stało się

Po wielu próbach i niepowodzeniach udało mi się w końcu wystartować ze swoim blogiem. Zamierzam pisać o tym, jak zacząć swoją drogę w marketingu, o książkach, e-bookach, filmach i innych rzeczach dostępnych w sieci, z których można czerpać swoją wiedzę na temat marketingu. Od czasu do czasu będę sobie również pozwalał na komentowanie przeróżnych zjawisk z otaczającej nas, śmieszno-tragicznej rzeczywistości oraz na publikowanie recenzji książek do czytania po godzinach (w końcu nie tylko samą pracą człowiek żyje)...

Po co ten blog?

Od początku swojej przygody z marketingiem wiedziałem, że marketingowiec musi ciągle czytać. Musisz być ciągle na bieżąco. Niestety era internetu nie ułatwiła nam życie. Zalew informacji powoduje problemy z ich selekcjonowaniem. Na rynku pojawiają się dziesiątki książek zarówno polskich jak i zagranicznych autorów, część wartościowych pozycji można dostać tylko w wersji angielskiej na Amazonie – jak wybrać te najciekawsze?

Dlatego właśnie stworzyłem ten blog, by czytelnik mógł skorzystać z moich doświadczeń i unikał tracenia czasu na czytanie przereklamowanych, ale stanowiących niewielką wartość, pozycji. Nie zawsze książka zachwalana w mediach, przez ekspertów i EMIK jest co warta. Przekonalem się o tym wielokrotnie. Szkoda czasu i pieniędzy. Wiele wartościowych pozycji nie jest znanych szerokiej publiczności. Wiele można znaleźć i ściągnąć z sieci za darmo.

Znajdziecie tu recenzje, podpowiedzi i opisy książek nt. marketingu, PR, komunikacji wewnętrznej, internetu, reklamy, ale nie tylko. Dobry marketingowiec interesuje się również innymi dziedzinami życia, stąd nie raz będę umieszczał tu książki popularnonaukowe, powieści i kryminały, bestsellery i zupełne starocia. Jednym słowem to co w mojej opinii warto przeczytać!