wtorek, 30 listopada 2010

“Calls to Action and Landing Pages Best Practices” lekcja 7, część 2

W pierwszej części recenzji webinaru Jeanne Hopkins mowa była głównie o Calls to Action. Dzisiaj dokończenie 7 lekcji z Inbound Marketing University. Powiemy sobie kilka słów o landing pages (w skrócie LP). Co wpływa na skuteczność LP? Jakie są główne wyzwania przy ich projektowaniu? Odpowiedzi znajdziesz w dalszej części postu!

Landing page - optymalizacja
Projektując landing page trzeba wziąć pod uwagę, tzw. „LP considerations”. Jeanne Hopkins nazywa tak pytania jakie tworzą się w głowie internauty, który trafia na naszą stronę po raz pierwszy. 

1.  Dlaczego właściwie jestem na tej stronie? Jak tu trafiłem?
2.  Czego oczekują ode mnie?
3.  Co powinienem teraz zrobić?

Mamy naprawdę niewiele czasu, żeby dostarczyć internaucie odpowiedzi na te pytania. W przeciwnym wypadku opuści stronę jeszcze szybciej niż na nią trafił. Jak tego uniknąć? Przede wszystkim nie możemy pozwolić odwiedzającemu na tzw. „unsupervise thinking”. Oznacza to, że przez cały czas musimy wskazywać internaucie kierunek, gdzie ma zmierzać. Należy też wyraźnie opisać, czego od niego oczekujemy, np.: zapisania się na newsletter czy też pobrania najnowszego katalogu. Bez dokładnych wskazówek internauta błąka się po naszej stronie jak dziecko we mgle. Szybko traci zainteresowanie, zniechęca się i błyskawicznie klika przycisk wstecz. Hopkins zwraca ponadto uwagę na 2 rzeczy, których na pewno musimy unikać:

NO FRICTION, NO ANXIETY!

Chodzi o to, by nie rozpraszać uwagi internauty i nie oczekiwać od niego robienia rzeczy, które mogą wzbudzać obawy. Kiedy dochodzi do takich sytuacji? Na przykład, jeżeli strona jest przeładowana animacjami i elementami graficznymi, jeżeli żądamy od internauty wypełnienia formularza liczącego więcej niż 3-4 pola, jeżeli na dzień dobry oczekujemy podania numeru karty kredytowej, itp. Jednym słowem – jeżeli na początku znajomość chcemy uzyskać zbyt dużą ilość informacji. Hopkins mówi, że:

...to tak jakby na pierwszej randce partner próbował zajrzeć Ci do torebki!

Na zakończenie tej części rozważań warto rzucić okiem na bardzo dobrze zaprojektowany landing page należący do Walden University. Zwróćcie uwagę na miejsce, gdzie znajduje się Call to Action. Po prostu nie da się go nie zauważyć!

Landing page - największe wyzwania
Jeanne Hopkins wymienia 4 najważniejsze wyzwania stojące przed osobą planującą optymalizację firmowego landing page. Należą do nich:

1. Ograniczone „moce przerobowe” firmowego działu IT. Nie wymaga komentarza. Stara śpiewka…
2. Ograniczone „moce przerobowe” firmowego marketingu (brak czasu). Patrz, jak wyżej…
3. Brak narzędzi analitycznych. Często się zdarza. Niestety bez „tracking tokens” nie da się prowadzić analityki webowej.
4. Brak wiedzy na temat tego, co powinno się testować. Praktycznie każdą rzecz na swojej stronie można testować. Ilość zmiennych jest praktycznie nieograniczona. Trzeba umieć wybrać. Hopkins twierdzi, że należy testować przynajmniej 20 czynników (np.: kolor,tekst, położenie CTA). 

Sesja Q&A
Kilka ciekawych pytań i odpowiedzi Jeanne Hopkins tradycyjnie kończących każdy webinar Inbound Marketing University:

1. Od czego zacząć projektowanie Call to Action?
Najpierw zastanów się co chcesz osiągnąć. Następnie odpowiedz sobie na pytanie czym przyciągniesz ludzi na swoją stronę, a na końcu jakiego zachowania oczekujesz od odwiedzających, np.: zostawienia adresu email. 

2.  Jak napisać i czego unikać w tekście Call to Action?
Generalnie CTA powinien być krótki – max. 3 słowa, ale na stronie należy go parę razy powtórzyć! Hopkins twierdzi też, że należy bardzo uważać na słowa. Np.: powinno się unikać zwrotów typu „submitt” i „check them out”, bo mają negatywny wydźwięk, a „register today” jest lepsze niż samo „register”

3.  Jak dużo informacji próbować zdobyć na początku od internautów odwiedzających landing page?
Na pewno nie można przesadzać. Na początku nie powinno się prosić raczej o więcej danych niż adres email. Jeżeli koniecznie musimy zdobyć więcej informacji to ich zbieranie najlepiej rozdzielić na etapy, np.: najpierw email,później adres i inne dane. Należy się tylko upewnić, że na każdym etapie internauta w zamian za swoje dane dostaje od nas coś równie wartościowego, np.: darmowy dostęp do raportu. 

Po więcej informacji na temat różnych sposobów optymalizowania i testowania landing pages Jeanne Hopkins odsyła do blogu Anne Holand „Which test won”.

Jeszcze w tym roku recenzja ósmego webinaru z serii Inbound Marketing University. Brian Caroll z Meclabs/inTouch opowie o "Inbound Lead Nurturing". Zapraszam ponownie na mojego bloga marketingowego! 

Jeżeli zainteresował Cię temat inbound marketing czytaj  poprzednie recenzje webinarów z IMU:
efektywne blogowanie wg Ann Handley i Macka Colliera, 
SEO wg Lee Odena, 
- World Wide Raves wg Davida Meermana Scotta,  
- zaawansowane SEO: słowa kluczowe wg Randy Fishkina,

poniedziałek, 29 listopada 2010

Czy nagły atak zimy wpłynie na wynik wyborów w Lublinie?

05:00 rano Lublin. Wychodzę z domu na przykrytą białym puchem ulicę. Autobus (o dziwo) przyjeżdża punktualnie i wiezie mnie na dworzec. Jak co poniedziałek wsiadam do pociągu jadącego do Warszawy. Za oknem ciągle prószy śnieg. Oczyma wyobraźni już widzę nagłówki w prasie i internecie – „nagły atak zimy zaskoczył drogowców”. Oszołomiony poranną pobudką nie zdaję sobie na razie sprawy z możliwych konsekwencji niespodzianki, jaką sprawiła natura. Dopiero parę godzin później przychodzi mi do głowy, że nagły atak zimy może wpłynąć na… wynik niedzielnej II tury wyborów na prezydenta Lublina!

Mieszkańcy Lublina są przyzwyczajeni do scenariusza, który powtarza się przynajmniej raz w roku. Nie przypominam sobie, by władzom miasta kiedykolwiek udało się zapobiec dantejskim scenom na lubelskich jezdniach, kiedy po raz pierwszy spada trochę więcej śniegu. W tym roku sytuacja wydaje się jednak być o wiele poważniejsza niż zwykle. Wystarczy zerknąć na nagłówki artykułów w prasie i internecie. Dziennik Wschodni – „Zima sparaliżowała Lublin. Drogowcy i władze miasta nie uczą się na własnych błędach”. Kurier Lubelski – „Lubelskie osiedla toną w śniegu”. Onet – „Zasypało Lublin. W mieście panuje kompletny chaos”.  

Wybrałem tylko kilka przykładowych nagłówków, które w pełni oddają odczucia, podejrzewam że sporej części mieszkańców miasta. Zwykle w Lublinie, pewnie tak samo jak w innych polskich miastach i miasteczkach, podobne sytuacje mijały bez echa. Czas zacierał ich wspomnienie w pamięci wyborców. Tym razem może być zupełnie inaczej. Na najbliższą niedzielę zaplanowano w Lublinie drugą turę wyborów prezydenckich. Zmierzą się w niej kandydat PIS, były szef kuratorium, Lech Sprawka oraz dr Krzysztof Żuk z PO. I rundę nieznacznie wygrał Sprawka uzyskując 31,87 proc. głosów. Żuk z 31,15 proc. był tuż za nim.

Nagły atak zimy może znacznie osłabić szanse na zwycięstwo dr Żuka. Kandydat PO jest bowiem obecnym wiceprezydentem Lublina, co może skierować przeciw niemu gniew mieszkańców, wkur... na tradycyjną opieszałość lokalnych władz i miejskich służb komunalnych. Do niedzieli zostało tylko kilka dni. Nawet sprawne usunięcie skutków kryzysu może nie pomóc kandydatowi kojarzonemu z Ratuszem. 

Czyżby dr Krzysztof Żuk miał być pierwszym na Lubelszczyźnie politykiem, który przegra wybory wskutek kaprysu natury? 

Tego typu sytuacje w Polsce już się zdarzały. Wystarczy wspomnieć powódź tysiąclecia z 1997 r., która w dużej mierze przyczyniła się do wyborczej klęski SLD, sprawującego wówczas władzę w całym kraju. Czy podobny scenariusz powtórzy się w Lublinie? Trudno powiedzieć, ponieważ reakcje wyborców są często zupełnie nieracjonalne. Odpowiedzi przyniosą dopiero kolejne dni. Zima może w każdej chwili ustąpić, a wtedy miasto szybko poradzi sobie z kryzysem. W tej chwili współczuję tylko sztabowi wyborczemu dr Żuka i samemu kandydatowi. Okazuje się, że pogoda w Polsce potrafi pisać takie scenariusze wydarzeń, których nie przewidzieliby nawet najlepsi stratedzy kampanii politycznych!

sobota, 27 listopada 2010

“Calls to Action and Landing Pages Best Practices” lekcja 7, część 1

Call to Action to jeden z najistotniejszych elementów nowoczesnej komunikacji marketingowej. W połączeniu z dobrze zaprojektowanym landing pagem sprawi, że internauci odwiedzający Twoją stronę internetową zareagują tak jakbyś sobie tego życzył, np.: zapiszą się na newsletter. Jak stworzyć skuteczny CTA oraz landing page? Posłuchaj porad eksperta Jeanne Hopkins, dyrektor marketingu Hubspot. Czytaj pierwszą część recenzji webinaru z Inbound Marketing University!

Metodologia i cykl sprzedażowy w inbound marketingu
Naprawdę warto było poświęcić 40 minut swojego czasu na obejrzenie tego webinaru. Jeanne Hopinks to, obok Davida Meermana Scotta, najlepszy wykładowca inbound marketingu. Trudne i zawiłe zagadnienia potrafi wyjaśnić posługując się prostym, łatwym do zrozumienia językiem. Swoją podzieloną na trzy części (Calls to Action, Landing Page, tradycyjne Q&A) prezentację Hopkins rozpoczyna od przedstawienia metodologii inbound marketingu:

1. Get Found – czyli daj się znaleźć, bo jakość musisz przyciągnąć internautów do odwiedzenia swojej strony.
2. Convert – zmień odwiedzających w klientów, fanów, zwolenników, czyli spowoduj by podjęli działania, jakich od nich oczekujesz. W ten sposób wygenerujesz leady!
3. Analyze – czyli TESTUJ, TESTUJ, TESTUJ, bo musisz przecież wiedzieć co działa, a co nie!

Offers for All Stages of the Buying Cycle
Po przedstawieniu metodologii Hopkins odwołuje się do schematu Maca McIntosha, znanego konsultanta specjalizującego się w marketingu B2B. Schemat Mcintosha przedstawia rodzaje ofert, jakie możesz składać internautom odwiedzającym Twoją stronę w trakcie cyklu sprzedażowego. Celem dopasowywania ofert do poszczególnych etapów cyklu sprzedażowego jest zwiększenie ilość generowanych leadów!

1. EARLY: info kits, how to guides, white papers, case studies.
Faza wstępna wg Hopkins jest jak pierwsza randka! Nie próbuj wtedy czegokolwiek sprzedawać klientowi, bo on wchodząc po raz pierwszy na Twoją stronę nic jeszcze o Tobie nie wie i na pewno Ci nie zaufa. To trochę tak jak z randką w ciemno. Wybierając się na nią na pewno nie myślisz o małżeństwie z nowo poznaną osobą! W fazie wstępnej oferuj wszelką dostępną pomoc, np.: w postaci przewodników, by dostarczyć internaucie maksimum informacji. W ten sposób budujesz zaufanie i przechodzisz do fazy środkowej.

2. MIDDLE: webinars, ROI calculators, self assessments
Faza środkowa czyli randkowanie, może potrwać nawet 5-6 miesięcy (np.: w sektorze B2B). Przez cały ten czas powoli i subtelnie zmieniasz ofertę. Oferujesz internautom bardziej zaawansowane instrumenty, np.: webinary porównywane przez Hopkins do „movie dates” (randki z wyjściem do kina).

3. LATE: in depth seminars, on site assessments, demos, quotations, “buy now” incentives.
Do fazy finalnej możesz przejść, kiedy masz pewność, że jak mówi Hopkins „you want to spend a rest of your marketing life with that particular person”. Wytaczasz wtedy najcięższe armaty w rodzaju seminariów on line, oferujesz dema i inne zachęty aż w końcu sprzedajesz swój produkt!

Lesson to learn: „nigdy nie oferuj swojemu potencjalnemu klientowi-internaucie oprogramowania za 1000$ na początku znajomości (w fazie wstępnej)! To tak jakby oświadczyć się na pierwszej randce…”

8 Tips for effective calls to action
Call to action (w skrócie CTA) to, jak pisałem wcześniej, jedna z  najważniejszych rzeczy w komunikacji marketingowej. W internecie CTA to część komunikatu/strony internetowej/landing page, która mówi klientowi co powinien zrobić, np.: zarejestrować się do grupy wysyłkowej, zamówić raport, zasubskrybować newslettera, itp. Każdy odwiedzający stronę internetową musi być umiejętnie poprowadzony, aż do punktu gdzie istnieje największe prawdopodobieństwo pozytywnej reakcji na call to action. Bez tego cały wysiłek marketera idzie na marne. Umiejętne zaprojektowanie skutecznego CTA nie jest łatwe. Posłuchajmy więc 8 rad, jakie powtarza za Danem Zarella z Hubspot, Jeanne Hopkins!

1. Create urgency – dosłownie: spraw, że ludzie poczują, że muszą się spieszyć.
Trudno przełożyć ten zwrot na język polski, posłużę się więc przykładem z prezentacji Hopkins. Jak wywołać w ludziach „urgency”? Hopkins wskazuje na reklamę internetową “Search Marketing Benchmark Report”. Zwraca uwagę, m.in.: na używanie charakterystycznych zwrotów typu „Hurry! Only 9 copies left”.
 
        2. Use numbers – wykorzystuj liczby.
W przywoływanym raporcie "Search Marketing Benchmark Report" użyto następujących liczb: 
- „1100 marketers surveyed, 
- "152 chart and tables”,  
- "50 benchmarks", 
- "198 pages"

W ten sposób podniesiono wiarygodność przekazywanej informacji. 


3. Indicate specific action – zachęcaj internautę do wykonania określonej czynności.
Adresat przekazu musi wiedzieć, czego konkretnie od niego oczekujesz. Tu nie ma miejsca na domysły. Chwila wahania oznacza utratę potencjalnego klienta, który opuści Twoją stronę i nigdy nie wróci. Dlatego na swojej stronie musisz „let people know what to do here…” używając takich CTA jak: „sign up for free trial”, „start a free trial”, „try it free”, “sign up for free”, itp. 

4. Use images – wykorzystuj obrazy.
Hopkins posługuje się przykładem landing page stworzonego przez Constant Contact. Firma wykorzystuje w nim obrazek robota, który pełni rolę swoistego przewodnika po stronce. 

5. Make your CTA clickable – Twój call to action musi być klikalny!
Musisz o tym pamiętać, zwłaszcza jeżeli wykorzystujesz obrazek jako CTA. Jeżeli ludzie nie będą mogli łatwo go kliknąć (tzn. obraz nie będzie w pełni kliklany) i przenieść się szybko na landing page, to czym prędzej opuszczą Twoją stronkę!

       6. Use contrasting colors to your button – używaj kontrastujących kolorów przycisku CTA!
Kontrastujące kolory poprawiają widoczność przycisku. Ulubione kolory CTA dla Hopkins to: czerwony, niebieski i …zielony, ponieważ „it means money”! Wystarczy spojrzeć na buttony na stronie Constant Contact. Inne przykłady buttonów (zarówno pozytywne jak i negatywne) znajdziesz na blogu Get Elastic.

7. Pay attention to position – zwracaj uwagę na polożenie Twojego CTA!
Miejsce, gdzie umieścisz swój CTA, jest kluczowe dla jego skuteczności. Jeżeli umieścisz CTA poniżej suwaka, tj. w dolnej części strony niewidocznej zaraz po jej wyświetleniu się na ekranie komputera, to nie licz na dobre wyniki! 

8. TEST, TEST, TEST – testuj, testuj i jeszcze raz testuj!
Cały marketing bezpośredni i  interaktywny opiera się na testowaniu. W przypadku CTA nie może być inaczej. Jeanne Hopkins ujawnia, że na stronie i blogu Hubspot wykorzystuje około 30 różnych CTA! Jak mówi – „testing is critical”!

Calls to Action Best Practices
Dobry CTA stanowi idealne zamknięcie Twojego landing page. Z tego powodu, zanim weźmiesz się za przygotowanie rzucającej na kolana stronki to dobrze zastanów się, jakiej reakcji oczekujesz od internauty, np.: zadzwoń do nas, zapisz się na darmowy webinar, ściągnij prezentację, wejdź na inną stronę lub po prostu kliknij. Konstruując CTA możesz skorzystać z kilku sprawdzonych pomysłów Jeanne Hopkins:
- koniecznie dodaj politykę prywatności Twojej firmy obok CTA, zwykle zwiększa to respons,
- zamiast CTA w formie przycisku możesz zastosować odpowiedni wyróżniony link, np.:  „Find out how (we’ve helped others…) lub „Take our (Marketing Best Practice Quiz).
 
N zakończenie zapoznaj się ze stworzonymi przez Hopkins Calls to Action Best Practices:

1. Always use multiple types of offers as your CPA – zawsze wykorzystuj kilka rodzajów ofert jako CTA.
2. Make it super simple to respond to the offer – maksymalnie ułatw internautom odpowiadanie na Twoje oferty.
3. Test your buttons, your landing page and your offers constantly to set the best level of response – bez przerwy testuj swoje przyciski, landing page i oferty, tak by osiągnąć najlepszym poziom response. 

Część druga recenzji poświęcona landing pages w następnym tygodniu! Jeżeli zainteresował Cię inbound marketing sprawdź poprzednie recenzje webinarów z Inbound Marketing University:
- SEO

Zapraszam!

czwartek, 25 listopada 2010

Co nowego na blogu w grudniu?

Magiczna siódemka, czyli zapowiedzi grudniowych nowości!

Kampania wyborcza już prawie za nami. W niektórych większych miastach do rozegrania zostały tylko drugie tury wyborów. Za oknami listopadowy chłód i pierwsze opady śniegu. Zaczynam już powoli myśleć o najbardziej wyczekiwanych Świętach, które zbliżają się wielkimi krokami, a wraz z nimi kilka dni urlopu. Zamierzam wykorzystać ten czas na dokończenie zaległych lektur oraz wrzucenie na mojego bloga marketingowego kilku recenzji. Mini plan wydawniczy (jeżeli użycie takiego określenia nie jest zbyt dużym nadużyciem) na grudzień przedstawia się następująco:

1. "Good night, Dzerzi" - recenzja książki Janusza Głowackiego. Powieść opowiada o ostatnich latach życia mojego ulubionego pisarza Jerzego Kosińskiego. Trochę zapomniany w Polsce Kosiński był wielkim skandalistą i jednym z nielicznych polskich pisarzy, którzy odnieśli sukces w USA. W swoim poście zamierzam się jednak skupić na autopromocji pisarza. Kontrowersyjny Kosiński był prawdziwym mistrzem świata w budowaniu swojego wizerunku! Większość naszych specjalistów od PR mogłaby mu co najwyżej buty pastować...

2. "Sześć pikseli oddalenia. Zarabiaj dzięki sieci Web 2.0" - recenzja książki Mitcha Joela, jednego z najbardziej wpływowych Kanadyjczyków w mediach społecznościowych, autora bloga "Six pixels of Separation", w 2008 r. obecnego na liście 100 najważniejszych marketerów świata. Jestem w trakcie czytania!

3. "Hipnotyzm słowa. Jak podbijać umysły Twoich Klientów za pomocą perswazyjnych tekstów" Joe Vitale - recenzja kursu pisania autorstwa jednego z najlepszych copywriterów na świecie. Sporo fajnych tricków, by móc rzec na koniec - "pisać jak to łatwo powiedzieć...". Przymierzam się do napisania recenzji już drugi miesiąc...

4. "Ewolucja marki. Jak tworzyć marki i zarządzać nimi w XXI wieku" - recenzja książki Jacka Pogorzelskiego. Zachęcony przeczytanymi wcześniej "Mitami marketingowymi" połykam właśnie kolejną pozycję napisaną przez właściciela firmy doradczej Prime Code. Recenzja niebawem!

5. "Marketing korporacyjny - zabawa w głuchy telefon?" - odłożony jakiś czas temu ad acta tekst własny o problemach komunikacyjnych na linii korporacyjny Dział Marketingu a agencja reklamowa (czyli o problemach z przekazywaniem informacji).

6. "Calls to Action and Landing Pages Best Practices" - omówienie siódmej lekcji inbound marketingu z Inbound Marketing University. Zajęcia prowadziła Jeanne Hopkins, dyrektor marketingu firmy Hubspot. Rewelacja!

7. "Największe marketingowe porażki" - zniechęcony serią utarczek z rodzimymi "fachowcami" od remontów wpadłem na pomysł napisania cyklu o największych marketingowych porażkach w Polsce. Jak się okazuje socjalizm jest w wielu miejscach naszego kraju ciągle żywy! Podejście typu "czy się stoi, czy się leży..." nie odeszło w przeszłość po transformacji ustrojowej. Cykl obejmie serię postów o takich marketingowych tragediach jak PZPN i polska piłka nożna, PKP, Poczta Polska, fachowcy od remontów oraz lubelskie MPK. Pomysłów na pewno mi nie zabraknie...

Zapraszam do odwiedzania mojego bloga marketingowego w grudniu!

czwartek, 18 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory, czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część IV

Parę lat temu przeczytałem książkę „Barwy kampanii”. Napisana przez anonimowego autora (podobno był nim Joe Klein, dziennikarza „Newsweeka”) powieść opowiadała o losach fikcyjnej postaci Jacka Stantona kandydującego na urząd prezydenta USA. Pierwowzorem Stantona był Bill Clinton, dlatego opowieść szybko trafiła na ekrany kin. Jestem przekonany, że gdyby większość samorządowców przeczytała tę książkę (albo obejrzała film) to kampania wyglądałaby zupełnie inaczej…

Lekcja od Stantona
Czego nasi samorządowcy mogliby się nauczyć z książki „Barwy kampanii”? Przede wszystkim powinni zobaczyć, jak prowadzi się kampanię. Czytając o perypetiach głównego bohatera Jacka Stantona na pewno wzięliby sobie do serca radę, że najważniejszy jest bezpośredni kontakt z wyborcami. Plakaty, billboardy, ulotki, mailingi, a nawet działania w internecie, nie załatwią wszystkiego. Fajnie jest mieć dobrą stronę internetową, profil z ciekawymi aplikacjami na Facebooku, ale to są tylko działania uzupełniające. Ponadto, już z pierwszych stron książki dowiedzieliby się, gdzie zaczyna się polityka. Powtarzając za Henry Burtonem, asystentem Stantona:

Handshake is the threshold act, the beginning of politics…”

Tego właśnie brakuje mi w tej kampanii najbardziej. Nigdzie nie widziałem kandydatów prowadzących kampanię door to door i rozmawiających z mieszkańcami. Internet , biloardy i ulotki nie zastąpią bezpośredniego kontaktu z kandydatem, a to jest przecież sól polityki. Amerykanie uważają, że polityka zaczyna się od uścisku ręki. Trudno to zrobić przez internet… 

Jak to robią w USA?
Czasem warto spojrzeć na kampanie wyborcze prowadzone w USA. Wiem oczywiście, że to inne realia, inna kultura, itp. - ale sporo rzeczy można podpatrzyć. Parę lat temu miałem szansę obserwować kampanię wyborczą na Florydzie, tj. wybory burmistrza miasta. Kandydaci skupiali się na działaniach bezpośrednich - chodzili od drzwi do drzwi i rozmawiali z wyborcami, pojawiali się na festynach i większych imprezach, dyskutowali z ludźmi w parkach, kawiarniach i centrach handlowych. W Polsce tego nie widać. Sam nie wiem dlaczego nasi przyszli decydenci tego nie robią. Wstydzą się? W USA, zwłaszcza w prawyborach w małych stanach typu New Hampshire, to chleb powszedni. Mistrzem tego typu aktywności był Bill Clinton, o czym można przeczytać, m.in.: w książce "Barwy Kampanii".

Tymczasem nasi przyszli samorządowcy, zamiast wziąć przykład z Clintona lub Obamy, przeważnie siedzą w domach i zajmują się spamowaniem w necie lub obwieszaniem ulic naszych miast makulaturą wyborczą. Zresztą po co się przemęczać? Najważniejsze przecież to zdobyć w politycznych podchodach dobre miejsce na liście wyborczej i zrobić sobie parę fotek z liderem danej partii politycznej. Kulawa ordynacja wyborcza i magia partyjnego logo zrobią całą resztę. Szkoda tracić czasu na komunikację z wyborcami. Lepiej napisać na swoich materiałach reklamowych trochę banałów w stylu „Współpraca, Rozwój, Bezpieczeństwo” (jedna z kandydatek PIS w Warszawie), „Po pierwsze uczciwość” (prof. Mieczysław Ryba w Lublinie) czy „Z dala od polityki” i wszelkie pochodne sloganu (PO w całej Polsce), a potem siedzieć na d... w oczekiwaniu na końcowy sukces. Trudno się więc dziwić, że zdarzają się takie akcje jak niedawna w Lublinie, kiedy nieznane osoby zakleiły plakaty kilku kandydatów wizerunkami świń i szczurów

Makulatura wyborcza
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nasi wybrańcy nawet nie potrafią wyprodukować świstka papieru, który choć przez chwilę zainteresowałby wyborcę. Zupełnie tego nie rozumiem. Panowie samorządowcy nie chcą z nami rozmawiać, nie przejawiają specjalnej aktywności w necie (poza nielicznymi wyjątkami), dlaczego więc nie przygotują chociaż porządnych plakatów lub ulotek? Jak chcą się z nami komunikować? Telepatycznie? Spójrzmy na kilka kolejnych przykładów twórczości naszych kandydatów. Tym razem mniej o grafice, a więcej o treści:

Stander kandydata na prezydenta Lublina Zbigniewa Wojciechowskiego
Zastanawiam się co może znaczyć hasło wyborcze: „Bezpartyjny prezydent gwarantem rozwoju Lublina” .To brzmi dumnie, tylko gdzie jakieś dowody, „reason to believe”? Czyżby Pan Wojciechowski chciał mi wmówić, że kompetencja nie idzie w parze z posiadaniem legitymacji partyjnej? Jak dla mnie bezpartyjny też może być niekompetentny…

Bilboard kandydata na prezydenta Lublina dr Krzysztofa Żuka (PO)
- plusy: ładny dobór barw i layout, widoczne nazwisko kandydata i adres strony internetowej,
- minusy: źle skadrowane zdjęcie (dlaczego kandydat ma ucięty kawałek głowy???) i hasło wyborcze („Lublin bliżej ludzi” jest zbyt ogólnikowe, co to niby ma oznaczać???)

Plakat kandydatki do Sejmiku Województwa Lubelskiego Anny Augustyniak (PSL)
- trochę mi się gryzie róż z intensywną zielenią,
- zupełnie nie pasuje tu zastosowana, nie wiadomo po co, czarna czcionka,
- hasło „Podaj dłoń – chcę Ci pomóc” jest kuriozalne, niby w czym ta Pani chce (i może) pomóc wyborcom???

Światełko w tunelu
Ostatnio za bardzo wyłazi ze mnie typowa polska skłonność do marudzenia i krytykowania, dlatego też, dla odmiany, dwa pozytywne przykłady z lubelskiego podwórka. Sporo oczywiście można by im zarzucić (np.: brak jakichkolwiek konkretów, co też Panowie planują zrealizować po wygranych wyborach), ale przynajmniej przyciągają wzrok i intrygują przechodniów (a to już dużo w naszych polskich realiach).

Plakat wyborczy kandydata do Rady Miasta Lublina Wojtka Zielińskiego (PO)
- niezły layout (promienie słońca rozchodzące się w tle kandydata), wyraźny adres strony internetowej,
- luzacki styl pasujący do osoby młodego człowieka (szeroki uśmiech, rozpięta koszula, brak krawata, użycie zwrotu „Wojtek” a nie „Wojciech”),
- intrygujące hasło „Hlasujte pro me” (po czesku “Zagłosujcie na mnie”), które zmusza do podejścia do plakatu i przeczytania tłumaczenia.



Plakata kandydata do Sejmiku Województwa Lubelskiego Michała Mulawy (PIS)

Przepraszam za jakość zdjęcia, ale zauważyłem ten plakat w zatłoczonym autobusie, gdzie ciężko było pstryknąć dobrą fotkę. To chyba najlepszy plakat wyborczy, jaki widziałem w tej kampanii. Prosty emocjonalny komunikat „Zagłosuj na mojego tatę” plus zdjęcie małego chłopca siedzącego mężczyźnie na ramionach nie pozostawia chyba nikogo obojętnym. Brakuje tu wprawdzie argumentów racjonalnych, ale one nie zawsze się sprawdzają. Dobra robota, Panie Michale!

Zamiast podsumowania
Kampania dobiega końca. W niedzielę przyjdzie chwila prawdy. Co tu dużo mówić? Trzeba po prostu pójść i oddać głos. Mam nadzieję, że większość z Was odda go świadomie, tzn.: nie kierując się wyłącznie miejscem na liście i etykietką partyjną kandydata. Zbliżając się do urny nie zapominajcie też, kto chciał z Wami w tej kampanii rozmawiać i jak to robił. Czy chcecie, żeby rządzili Wami ludzi, którzy nie potrafią bądź nie chcą z Wami rozmawiać? Kto nie potrafi rozmawiać, przeważnie nie potrafi również słuchać…

Czytaj poprzednie części postu o marketingu politycznym w wyborach samorządowych: część pierwsza, część druga, część trzecia!

środa, 17 listopada 2010

Sprostowanie

Pierwsza wtopa zaliczona! W pierwszej części postu z analizą marketingu politycznego w kampanii samorządowej przez pomyłkę podałem nieprawdziwą informację jakoby na plakacie kandydata na burmistrza Hrubieszowa Andrzeja Serafina pojawił się wizerunek Kościoła w tle. W rzeczywistości był to fragment dworku DuChateau, siedziby muzeum i jednego z najbardziej rozpoznawalnych budynków w Hrubieszowie.

Wszystkich czytelników mojego bloga, a w szczególności mieszkańców Hrubieszowa, serdecznie przepraszam! 

Usunąłem już błędną informację z treści wspomnianego postu. Nie było moim celem wprowadzanie nikogo w błąd. Dziękuję za zwrócenie mojej uwagi na pomyłkę. 

Z poważaniem
Jacek Lipski

poniedziałek, 15 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory - czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część III

Kampania wyborcza powoli finiszuje. Przyszli władcy naszych lokalnych poletek są na ostatniej prostej. Niektórzy „już witają się z gąską”, a paru kandydatów przypomniało sobie, że pora zdobyć parę głosów. Przebudzeni z (przed)zimowego snu zaczęli zasypywać miasta tonami swojej wyborczej makulatury. Oto kilka niezwykłych pomysłów naszych domorosłych polityków…

Kompletna katastrofa
Ojciec zawsze mi powtarzał, że jeżeli już za coś się zabierasz, to zrób to porządnie. Szkoda, że spora grupa naszych przyszłych bądź niedoszłych samorządowców nie odebrała tej cennej życiowej lekcji. Bardzo mnie to dziwi, gdyż porządne przygotowanie materiałów reklamowych to abecadło kampanijne. Jak polityk, który nie potrafi zadbać o tak podstawowe rzeczy jak, np.: własne plakaty wyborcze, chce mnie przekonać, że będzie potrafił rządzić moim miastem? Zaraz usłyszę pewnie ten sam zestaw dyżurnych wymówek. „Nie mam pieniędzy na kampanię”, „nie mam doświadczenia”, „nie stać mnie na korzystanie z usług specjalistów”, „przecież to tylko wybory samorządowe”, itp. W tym roku nie przyjmuję tego do wiadomości! 

Jeżeli nie potrafisz, to nie pchaj się na afisz. Jak ktoś chce zdobyć mój głos w tych wyborach to musi się postarać, bo na pewno nie otrzyma go za darmo. Mam w głębokim poważaniu dawne zasługi, etykietkę partyjną (bądź jej brak), posiadane tytuły naukowe i miejsce na liście. Wprowadziłem nową zasadę:
 
„Nie potrafisz prowadzić kampanii? Nie dbasz o jakość swojej komunikacji z wyborcą? To nie zasługujesz, byś rządził moim miastem i bym oddał na Ciebie głos”!  

Na milion procent nie zagłosuję na ludzi, którzy obwieszają ulice mojego miasta takimi oto potworkami:

Porażka nr 1 – plakat kandydatki na radnej Lublina Liwii Galińskiej z PIS

Co to w ogóle jest? Grafik był niewidomy czy co? Infantylne i super „oryginalne” hasło „Liwia lubi Lublin”, mega chaotyczny projekt i fatalne zdjęcie dopełniające obrazu katastrofy! Pani Liwio – żółta kartka!

Porażka nr 2 – plakat kandydata na radnego Lublina Waldemara Stadnickiego z Listy Sierakowskiej

„Sprawy Lublina i Lublinian najważniejsze” – prawdziwe odkrycie Ameryki! Oklejony folią plakat i wydrukowany na domowej drukarce to chyba jakaś chałupnicza robota. Wygląda jak ogłoszenie ze Stokrotki…

Porażka nr 3 – plakat Patrycji Wróbel, kandydatki do Rady Lublina (Lista Sierakowskiej)

Od nadmiaru czerwonego może rozboleć głowa. W przestrzeni pomiędzy uchem a kołnierzykiem Pani Wróbel wyraźnie widać niedoróbkę grafika, tj. pozostawiony pasek żółtego tła. A tak na marginesie – gdzie jest adres strony internetowej?



Porażka nr 4 – plakat Dariusza Karczmarza, kandydata do Rady Lublina (Lista Sierakowskiej)

Fatalnie skadrowane zdjęcie – kandydatowi ucięto połowę twarzy. Gdzie się podział uśmiech? Pan na zdjęciu wygląda niczym „Ponury Kosiarz”…



Porażka nr 5 – plakat Marka Kazimierza Lisa kandydującego do Rady Lublina (PIS)

Sam projekt zostawiam bez komentarza. Takie materiały pamiętam z czasów pierwszych wolnych wyborów w 1989 r. Od tamtego czasu technika poszła jednak trochę do przodu. Przyjrzyjmy się za to warstwie tekstowej! Od kiedy pisze się tego typu teksty w trzeciej osobie?„Na stałe mieszka w Lublinie… dlatego chciałby by żyło się w nim dobrze i bezpiecznie” – prawdziwa makabra copywriterska…





Na zakończenie super pomysł jakiegoś geniusza PO. Plakaty wyborczy reklamujące listę nr 3 - tym razem z motywem amerykańskim...

Plakat PO "Yes, 3 can" - odsłona pierwsza

Z całym szacunkiem, ale PO brakuje do Obamy (w kwestii komunikacji z wyborcami podczas kampanii prezydenckiej) mniej więcej tyle ile polskiej gospodarce do amerykańskiej. Beznadziejny pomysł. Nie bardzo wiem o co chodzi. Tak możemy, ale niby co? Czyżby Obama miał być platformerską lokomotywą wyborczą? A może to jakiś chory pomysł z "celebrity endorsement" bez zgody głównego aktora? Warto też pamiętać, że w chwili obecnej mit Obamy bardzo mocno się chwieje. Nie tylko w USA (vide ostatnia klęska demokratów w wyborach do Kongresu)...


Plakat PO "3 is sexy" - odsłona druga

Zamiast Obamy - Marlilyn Monroe, zamiast obietnicy - sex. Efekt? Jak wyżej. I co z tego, że lista nr 3 jest sexy? Wszyscy mamy pobiec od urny i głosować na tych seksownych? Bzdura na resorach... 

Nie wiem, jak Wam, ale mi czasami ręce opadają. Na szczęście widzę małe światełko w tunelu. W czwartek wrzucę na bloga kilka pozytywnych przykładów, żeby nie było, że cały czas narzekam i krytykuję. Zapraszam do lektury części pierwszej i drugiej postu o marketingu politycznym w wyborach samorządowych!

sobota, 13 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory - czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część II


Dzisiaj druga część analizy materiałów i akcji marketingowych wdrażanych przez naszych przyszłych samorządowców. Jeden z marketingowych guru Jack Trout napisał kiedyś książkę „Wyróżniaj się lub zgiń”. W trwającej kampanii można znaleźć mnóstwo przykładów polityków, którzy zbyt mocno wzięli sobie te słowa do serca. Istnieje też spora grupa kandydatów „olewających” sobie wskazówki Trouta.

Klasyczne błędy
Jak pisałem w pierwszej części posta – ruszyło pospolite ruszenie kandydatów żądnych władzy i zaszczytów. Wszyscy chcą zmienić Polskę, a pomysłów na kampanię im nie brakuje. Widać nawet spory postęp w porównaniu z latami ubiegłymi. Nie widziałem żadnych haseł promocyjnych w stylu „Głosuj na mnie, bo mam wielkiego ptaszka” (właściciel fermy strusiej kilka lat temu).

Przyszli kandydaci zaczęli trochę doceniać wagę profesjonalnego przygotowania. Sporą popularnością cieszą się rozmaite szkolenia z PR i zasad autoprezentacji. Wyczytałem nawet w „Metrze”, że Dariusz Woźniak, wójt gminy Rusiec wydał ostatnio podręcznik dla kandydatów dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, który podobno rozchodzi się jak świeże bułeczki. Autor chwali się, że sprzedał już ponad 1000 egzemplarzy, licząc sobie 1200 zł za 70 stronicową książeczkę…

Niektórzy kandydaci są jednak odporni na wiedzę i ciągle próbują prowadzić kampanie własnym sumptem. Efekty? Cóż, „jaki koń jest, każdy widzi”: 

  
Numer 1 – plakat kandydatki na radną Lublina Anny Szadkowskiej (Komitet Wyborczy Zbigniewa Wojciechowskiego)
- „wszyscy mają plakaty kolorowe, to ja sobie zrobię czarno-biały”: szkoda tylko, że całość wygląda paskudnie i odstrasza swoim wyglądem (zdjęcie jak z nagrobka),
- nie ma jak rzucające na kolano hasło „Mój Kośminek! Moje Bronowice”…


Numer 2 – plakat kandydatki na radną Lublina Beaty Stepaniuk z PO
- od strony technicznej wszystko w porządku: ładny i schludny layout (można się co najwyżej przyczepić do obciętej na zdjęciu głowy),
- od strony konceptualnej do bani: poprawny plakat, który ginie wśród setek podobnych wiszących na pobliskich słupach, brakuje fajnego hasła i czegoś przyciągającego wzrok.



Numer 3 – plakat kandydata do rady Lublina Pawła Błażewicza (PO)
- świetna robota: fajny projekt z wyluzowanym i uśmiechniętym kandydatem, od którego bije pozytywna energia (warto zwrócić uwagę na zabieg z promieniami światła rozchodzącymi się w tle),
- super hasło: „STEM PA MEG!” (po norwesku: „Zagłosuj na mnie”) przykuwa uwagę i wzbudza ciekawość (aż chce się podejść bliżej i sprawdzić co oznaczają te słowa), 
- w końcu pozytywny przykład, przynajmniej jeden z przyszłych polityków posłuchał rad Jacka Trouta!


Pomysł na kampanię w internecie
Na dzisiaj wystarczy kampanii tradycyjnej. Wróćmy na chwilę do internetu. Tym razem, dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionego blogera Jarka Jopka, który podesłał mi pomysł, biorę na tapetę Mariolę Szulc, kandydatkę na prezydenta Tychów z PO. Wchodzę na jej stronę internetową i na pierwszy rzut oka wszystko wygląda super. Filmiki video, blog kampanii, sekcja dla mediów, integracja z Facebookiem i Twitterem, dopracowana grafika i przemyślany kontent – rewelacja z marketingowego punktu wiedzenia! 

Do tego warto wspomnieć o świetnie pomyślanej aplikacji „Mapa Tyskich Problemów”. Aplikacja zastosowana na stronie Marioli Szulc wykorzystuje Google Maps, gdzie internauci mogą zaznaczać miejsca w Tychach wymagające natychmiastowej reakcji (opcja „Zaznacz Problem”), np..: „Fatalny stan nawierzchni na Wiązowej - stan nawierzchni przypomina XIX wieczne drogi a mamy XXI wiek. Do tego panują egipskie ciemności - a mamy XXI wiek. Ta część miasta traktowana jest jak Tychy kategorii C”. Pomysł na pozór super, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach! Jak pisze Jarosław Jopek w komentarzu do mojego poprzedniego posta: „Na mapie jest coraz więcej newralgicznych punktów co jednak nie przekłada się na jakikolwiek komentarz kandydatki. Idzie ona swoim przygotowanym wcześniej torem zupełnie ignorując mapę. Pozostaje wrażenie - masz problem - radź sobie sam. My tu mamy swoje ważniejsze sprawy”. 

Dodam tylko od siebie, że tego typu sytuacje wynikają z niezrozumienia zasad działania social media. W mediach społecznościowych najważniejsza jest interakcja i budowanie zaangażowania odbiorców, a nie skupianie się na aspektach technologicznych! Wystarczyłoby tylko dodawać swoje komentarze do wpisów internautów i dialog nawiązany…

Cześć trzecia postu o marketingu w wydaniu samorządowców już w następnym tygodniu! W międzyczasie zapraszam do przeczytania części pierwszej postu!

piątek, 12 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory - czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część I

Staram się jak mogę unikać na swoim blogu marketingowym tematów związanych z polityką. Czasem jednak nie mam wyjścia. Trwająca obecnie samorządowa kampania wyborcza dostarcza mi ciągle niezliczonych materiałów do przemyśleń. Pomysłowość ubiegających się o fotele w lokalnych władzach kandydatów nie ma granic. Patrząc na marketingowe poczynania naszych przyszłych decydentów trudno powstrzymać mi się od śmiechu...


Pospolite ruszenie walczy o władzę
W ostatnich dniach pospolite ruszenia kandydatów różnej maści ruszyło w szranki o władzę. Celebryci (np.: Iwona Pavlovic, Włodzimierz Smolarek, Jagna Marczułajtis, Rafał Kubacki) i ludzie zupełnie anonimowi. Stare ograne twarze i zupełni debiutanci. Każdy chce rządzić i dzielić. Pełni pomysłów na odmianę szarej lokalnej rzeczywistości rzucają się w wir kampanii. 

Trochę inaczej zapatrują się na to media. Oglądając liczne programy w TV i czytając artykuły w prasie coraz częściej odnoszę wrażenie, że media traktują samorządową kampanię wyborczą trochę z przymrużeniem oka. Zupełnie jak takie wybory na niby. Podobnie zresztą podchodzą do tego wyborcy. Od lat frekwencja w wyborach samorządowych jest dużo niższa niż w tych parlamentarnych, czy prezydenckich. Dla przeciętnego Polaka dużo ważniejszą sprawą jest kto będzie prezydentem jego kraju niż wójtem jego gminy. Ludzie przeważnie zapominają, że prezydent RP ma znikomy, jeżeli nie żaden, wpływ na ich życie, a samorząd decyduje w najbardziej istotnych dla nich kwestiach, np.: ile pieniędzy dać na szkołę, gdzie uczą się ich dzieci. 

Kampania samorządowa w internecie
Tak więc najważniejszą rzecz już sobie ustaliliśmy. Trwa samorządowa kampania wyborcza, media traktują ją z przymrużeniem oka, wyborcy podobnie. Niestety tak samo zachowują się kandydaci, co już, przynajmniej dla mnie, śmieszne nie jest. Wprawdzie w obecnej kampanii nie objawił się podobny talent, jak chociażby niedoszły prezydent Białegostoku Krzysztof Kononowicz, ale mamy też kilka ciekawych przypadków wyborczego folkloru. Zacznijmy od hitu ostatnich dni, czyli filmiku promocyjnego Jacka Guzego, walczącego o reelekcję prezydenta Siemianowic Śląskich. 




Najlepszym komentarzem do tego dzieła jest opis z You Tube – “Siemianowice Śląskie – strzał we własną stopę”. Panu prezydentowi wypada pozazdrościć…odwagi. Kłucie ludzi w oczy bogactwem (samochód, willa, wystrój wnętrz, drogie pióro i garnitur) zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem  (Siemianowice Śląskie to jedno z najbiedniejszych miast na Śląsku). Inna sprawa to sama idea takiej produkcji. 5.5 minutowa sielanka razi sztucznością i zastosowaniem rosyjskich pomysłów promocyjnych (patrz: sceny treningu karate i boksu nawiązujące do sposobu pokazywania „męskiego oblicza” Władimira Putina). 

Przyznaję jednak, że prezydentowi Siemianowic udało się zdobyć sporą popularność. Jego clip wyborczy trafił do mainstreamowych mediów, tj. Onetu, TVN i TVP. Zastanawiam się tylko, czy o taką popularność mu chodziło? Wydawało mi się, że stara zasada „Nieważne co mówią, byle tylko nie przekręcali nazwiska…” dawno temu odeszła do lamusa!

Kampania samorządowa off line
Warto także przyjrzeć się „tradycyjnym” materiałom marketingowym przygotowywanym przez sztaby wyborcze samorządowców. Jak mówią eksperci w obecnych czasach kampania wyborcza toczy się głównie w internecie. Wielu samorządowców bardzo sprawnie korzysta z możliwości, jakie dają, np. social media. W tym kontekście warto wspomnieć bardzo przemyślane działania, jakie prowadzi na Facebooku dr Krzysztof Żuk, kandydujący na stanowisko prezydenta Lublina (np.: aplikacja "Mój Lublin - wybierz najważniejszą inwestycję"). 

Niestety internet nie załatwi za polityków wszystkiego. Wystarczy chociażby przypomnieć sobie, że spora część Polaków z internetu nie korzysta, bo po prostu nie ma do niego dostępu. Jak więc potencjalny radny/burmistrz ma dotrzeć do wyborców? Pozostają mu do wykorzystania tradycyjne sposoby. Spotkania z wyborcami (ale o tym pisać dzisiaj nie będę) oraz stare dobre billboardy, plakaty i ulotki (czasem także mailing bezpośredni). Z racji tego, że koszula bliska ciału (zajmuję się marketingiem bezpośrednim zawodowo) to pozwolę sobie na kilka krytycznych uwag. Pod lupę wziąłem kandydatów na samorządowców z Lublina,  Hrubieszowa i Warszawy. Oto króciutka analiza:

Numer 1 - mój ulubiony plakat, Janusz Iwanicki, kandydat do Rady Miasta Lublina z SLD:
- cudowny dobór barw: połączenie żółtego i czarnego kojarzy się z kolorem pojemników na materiały radioaktywne,
- kandydat zapomniał o zdjęciu i haśle wyborczym, co biorąc pod uwagę swoją słabą rozpoznawalność w Lublinie (a raczej jej brak) nie jest chyba najlepszym pomysłem.


Numer 2 – plakat Piotra Drehera, kandydata na radnego z Lublina (PO)
- pan (obecny) radny zapomniał założyć do zdjęcia krawat i rozpiął sobie koszule pod szyją, pełen profesjonalizm, razem z Cugowskim wyglądają po prostu niechlujnie (kto wpadł na pomysł, żeby ubrać ich na czarno),
- napisy rozpychają cały plakat, są zbyt duże w porównaniu do zdjęć (przeładowana przestrzeń). 

Numer 3 – bilboard Andrzeja Mirosława Serafina, kandydata na burmistrza Hrubieszowa z PSL
- gratuluję kreatywności przy doborze hasła, trudno o bardziej oklepany pomysł niż slogan w stylu „koniec z obietnicami bierzemy się do roboty”.

Numer 4 – bilboard Wojciecha Olejniczaka, kandydata na prezydenta Warszawy
- oto niebezpieczeństwo wieszania bilboardów, gdzie popadnie, tzn.: ten wisi w korytarzu stacji metra na warszawskich Kabatach (zawsze ktoś może nam coś przykleić na twarzy),
- hasło „Bądźmy dumni z Warszawy” niewątpliwie poruszy tłumy,
- hmm…garnitur jest, ale gdzie krawat i koszula zapięta pod szyją (I see..jestem luzak).


Na dzisiaj wystarczy. Ciąg dalszy już w niedzielę! Ciągle zbieram zdjęcia. Będzie kilka pozytywnych przykładów! Jeżeli macie jakieś fajne propozycje z chęcią je opublikuję!

PS. Druga cześć postu już gotowa!