sobota, 13 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory - czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część II


Dzisiaj druga część analizy materiałów i akcji marketingowych wdrażanych przez naszych przyszłych samorządowców. Jeden z marketingowych guru Jack Trout napisał kiedyś książkę „Wyróżniaj się lub zgiń”. W trwającej kampanii można znaleźć mnóstwo przykładów polityków, którzy zbyt mocno wzięli sobie te słowa do serca. Istnieje też spora grupa kandydatów „olewających” sobie wskazówki Trouta.

Klasyczne błędy
Jak pisałem w pierwszej części posta – ruszyło pospolite ruszenie kandydatów żądnych władzy i zaszczytów. Wszyscy chcą zmienić Polskę, a pomysłów na kampanię im nie brakuje. Widać nawet spory postęp w porównaniu z latami ubiegłymi. Nie widziałem żadnych haseł promocyjnych w stylu „Głosuj na mnie, bo mam wielkiego ptaszka” (właściciel fermy strusiej kilka lat temu).

Przyszli kandydaci zaczęli trochę doceniać wagę profesjonalnego przygotowania. Sporą popularnością cieszą się rozmaite szkolenia z PR i zasad autoprezentacji. Wyczytałem nawet w „Metrze”, że Dariusz Woźniak, wójt gminy Rusiec wydał ostatnio podręcznik dla kandydatów dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, który podobno rozchodzi się jak świeże bułeczki. Autor chwali się, że sprzedał już ponad 1000 egzemplarzy, licząc sobie 1200 zł za 70 stronicową książeczkę…

Niektórzy kandydaci są jednak odporni na wiedzę i ciągle próbują prowadzić kampanie własnym sumptem. Efekty? Cóż, „jaki koń jest, każdy widzi”: 

  
Numer 1 – plakat kandydatki na radną Lublina Anny Szadkowskiej (Komitet Wyborczy Zbigniewa Wojciechowskiego)
- „wszyscy mają plakaty kolorowe, to ja sobie zrobię czarno-biały”: szkoda tylko, że całość wygląda paskudnie i odstrasza swoim wyglądem (zdjęcie jak z nagrobka),
- nie ma jak rzucające na kolano hasło „Mój Kośminek! Moje Bronowice”…


Numer 2 – plakat kandydatki na radną Lublina Beaty Stepaniuk z PO
- od strony technicznej wszystko w porządku: ładny i schludny layout (można się co najwyżej przyczepić do obciętej na zdjęciu głowy),
- od strony konceptualnej do bani: poprawny plakat, który ginie wśród setek podobnych wiszących na pobliskich słupach, brakuje fajnego hasła i czegoś przyciągającego wzrok.



Numer 3 – plakat kandydata do rady Lublina Pawła Błażewicza (PO)
- świetna robota: fajny projekt z wyluzowanym i uśmiechniętym kandydatem, od którego bije pozytywna energia (warto zwrócić uwagę na zabieg z promieniami światła rozchodzącymi się w tle),
- super hasło: „STEM PA MEG!” (po norwesku: „Zagłosuj na mnie”) przykuwa uwagę i wzbudza ciekawość (aż chce się podejść bliżej i sprawdzić co oznaczają te słowa), 
- w końcu pozytywny przykład, przynajmniej jeden z przyszłych polityków posłuchał rad Jacka Trouta!


Pomysł na kampanię w internecie
Na dzisiaj wystarczy kampanii tradycyjnej. Wróćmy na chwilę do internetu. Tym razem, dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionego blogera Jarka Jopka, który podesłał mi pomysł, biorę na tapetę Mariolę Szulc, kandydatkę na prezydenta Tychów z PO. Wchodzę na jej stronę internetową i na pierwszy rzut oka wszystko wygląda super. Filmiki video, blog kampanii, sekcja dla mediów, integracja z Facebookiem i Twitterem, dopracowana grafika i przemyślany kontent – rewelacja z marketingowego punktu wiedzenia! 

Do tego warto wspomnieć o świetnie pomyślanej aplikacji „Mapa Tyskich Problemów”. Aplikacja zastosowana na stronie Marioli Szulc wykorzystuje Google Maps, gdzie internauci mogą zaznaczać miejsca w Tychach wymagające natychmiastowej reakcji (opcja „Zaznacz Problem”), np..: „Fatalny stan nawierzchni na Wiązowej - stan nawierzchni przypomina XIX wieczne drogi a mamy XXI wiek. Do tego panują egipskie ciemności - a mamy XXI wiek. Ta część miasta traktowana jest jak Tychy kategorii C”. Pomysł na pozór super, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach! Jak pisze Jarosław Jopek w komentarzu do mojego poprzedniego posta: „Na mapie jest coraz więcej newralgicznych punktów co jednak nie przekłada się na jakikolwiek komentarz kandydatki. Idzie ona swoim przygotowanym wcześniej torem zupełnie ignorując mapę. Pozostaje wrażenie - masz problem - radź sobie sam. My tu mamy swoje ważniejsze sprawy”. 

Dodam tylko od siebie, że tego typu sytuacje wynikają z niezrozumienia zasad działania social media. W mediach społecznościowych najważniejsza jest interakcja i budowanie zaangażowania odbiorców, a nie skupianie się na aspektach technologicznych! Wystarczyłoby tylko dodawać swoje komentarze do wpisów internautów i dialog nawiązany…

Cześć trzecia postu o marketingu w wydaniu samorządowców już w następnym tygodniu! W międzyczasie zapraszam do przeczytania części pierwszej postu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz