poniedziałek, 28 lutego 2011

Czy Planeta.SEXU.com inspiruje marzenia Itaki? Brak dbałości o detale w marketingu

W marketingu i komunikacji marketingowej diabeł tkwi w szczegółach. Na spójny i harmonijny obraz prezentowanej marki wpływają najdrobniejsze nawet elementy. Brak dbałości o detale może zakłócić jej odbiór przez obecnych lub potencjalnych klientów. Czasem zaniedbania są nieznaczne, czasem poważne, podobnie jak ich skutki.  W tym przypadku sprawa nie jest szczególnie bulwersująca, ale zdarzyć się nie powinna. UWAGA: post tylko dla czytelników powyżej 18 roku życia!

PlanetaSexu inspiruje marzenia
Pozwólcie, że opowiem Wam krótką historię. Miejsce? Warszawa, ulica Chmielna 104 (od strony Woli). Czas? 28 luty br., godzina 08:30 rano.

Dzisiaj rano w drodze do pracy moim oczom ukazał się niezwykły widok. Początkowo minąłem witrynę sklepową na ulicy Chmielnej bez żadnego zainteresowania, tak jak setki razy przez ostatnie 2,5 roku spędzone w Warszawie. Pogrążony we własnych myślach nie zwracałem uwagi na otoczenie. Coś jednak zmusiło mnie, by zawrócić i przystanąć na chwilę. Dopiero po paru sekundach zrozumiałem o co chodzi. Do lokalu zajmowanego  przez biuro podróży Itaka wprowadził się nowy przedsiębiorca. Itakę zastąpił sklep z akcesoriami erotycznymi PlanetaSEXU.com. Normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, ale tym razem mój wzrok przykuła witryna sklepowa, bynajmniej nie z powodu wystawionych tam gadżetów. Właściciel biura Itaki zapomniał w trakcie wyprowadzki o bardzo ważnej rzeczy…
  
Dostrzegliście już na pewno o co chodzi. Znany z ostatniej kampanii telewizyjnej brand claim Itaki „inspirują nas marzenia” dumnie prezentuje się na witrynie sklepu PlanetaSexu.com. Nowopowstały slogan jest logiczny i przemyślany - „PlanetaSEXU.com. Inspirują nas marzenia”. Ciekawe co na to marketingowcy, PR-owcy lub brandmanagerowie Itaki? Mówi się, że najlepsze wakacje to „4xS=sun, sea, sand and sex”, ale wątpię czy wyżej wymienieni chcieliby tak budować podobne skojarzenia…

Smutne wnioski
Z pozoru tylko drobiazg, ale może doprowadzić do małego zamieszania. Nie łudzę się, że milion osób zauważy to niedociągnięcie Itaki. Jestem natomiast przekonany, że każdy kto zauważy, na pewno zapamięta. Wniosek może być tylko jeden. Marketingowcu, dbaj o detale!  
 Opuszczając lokal zadbaj, by zabrać całą wizualizację firmową ze sobą. Kto wie, kim będzie następny najemca…

Ps. zdjęcia zrobiłem pod koniec lutego br. Dam Wam znać, jak szybko brand claim Itaki zniknie z witryny „różowego sklepu’. Jestem ciekaw czasu reakcji…

Ps. II: chciałem i mam. Dzisiaj rano brand claim Itaki zniknął z witryny sklepu PlanetaSEXU. com, czego nie omieszkałem opisać w kolejnym poście!

czwartek, 24 lutego 2011

Nieznośna lekkość blogowania czyli o blogu Jarosława Kaczyńskiego

Czy każdy może założyć blog? Oczywiście, jeżeli tylko ma czas i odrobinę chęci. Czy każdy może być dobrym blogerem? Niekoniecznie. Sama umiejętność formułowania prawidłowych i sensownych zdań nie wystarczy. W blogosferze panują określone reguły, którym należy się podporządkować. Należy do nich specyficzny język komunikacji. Kto nie posługuje się sprawnie tym kodem, nie ma co liczyć na sukces…

 
Nie mam złudzeń. Doskonale zdaję sobie sprawę, że pomysł założenia bloga dla Jarosława Kaczyńskiego wyszedł od jego nowych spin doktorów. Poglądy Prezesa PIS na temat tego medium są przecież powszechnie znane, patrz: słynny soundbite o piwie i pornografii. Cała sprawa wygląda przez to mocno nieautentycznie, co poważnie obniża marketingową wartość przedsięwzięcia. Nie na tym zamierzam się jednak skupić.

Pomysłodawcy założenia bloga nie odrobili lekcji. Pisać, tak jak śpiewać, każdy może. Jeden lepiej, drugi trochę gorzej. Umiejętności pisarskich Prezesowi nie odmawiam, ale zwracam uwagę, że pisanie bloga to nie to samo co pisanie przemówienia na zjazd wyborczy albo tekstu do partyjnej gazetki. 

Jakie podstawowe błędy popełniono na starcie  bloga Jarosława Kaczyńskiego?
  •  wybór tematyki postów: Polska i Polacy zasługują na nowoczesny patriotyzm gospodarczy – to tytuł postu czy jakiejś nudnej rozprawy naukowej? Poza tym po co zadręczać ludzi hasłami, które bez końca powtarza się w tradycyjnych mediach? Internet to miejsce na dużo luźniejszą tematykę… 
  •  niedostosowanie języka komunikacji do medium i audytorium: pisanie bloga nie polega na przeklejaniu przydługich, kilometrowych tekstów jakiś partyjnych przemówień. W internecie nie ma to żadnej racji bytu, ponieważ internauci w ten sposób się nie komunikują. W sieci rozmawia się na luzie. Pierwszy post Jarosława Kaczyńskiego należałoby więc skrócić o ¾ i przetłumaczyć na język zrozumiały dla normalnych ludzi. 
  •  nieciekawy, mało urozmaicony content: za długi i zbyt pompatyczny tekst to jedno. Druga sprawa to urozmaicenie przekazu. Gdzie są zdjęcia lub krótki filmik video? Nuda…

Na zakończenie małe ostrzeżenie. W internecie, a zwłaszcza w blogosferze „content is the king”. Przypominam, że jak Janusz Palikot założył bloga to media nie podniecały się specjalnie tym faktem. Uwagę zwracały przede wszystkim jego posty. W przypadku Jarosława K. wszyscy podniecają się założeniem bloga, tylko na razie nikt nie mówi o tym, o czym Prezes pisze. Nie jestem pewien, czy oto chodziło pomysłodawcom...

Ps. oczywiście nie ma co się uprzedzać z góry. Zobaczmy co Prezes PIS zaproponuje w kolejnych postach. Nie od razu przecież Rzym zbudowano. Przed rozpoczęciem pisania zalecałbym jednak Panu Prezesowi i jego spin doctorom lekturę książki „Webwriting. Profesjonalne tworzenie tekstów do internetu”, którą recenzowałem kilka miesięcy temu.

Zainteresowany tematem blogowania Jarosława K.? Niezły tekst na ten temat napisał na swoim blogu Azrael Kubacki. Polecam!

wtorek, 22 lutego 2011

Ile znaczy dobra nazwa w marketingu?

„Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą. Pod inną nazwą równie by pachniało…” 

Te piękne słowa zostały wypowiedziane przez tytułowego bohatera „Romea i Julii” Szekspira. Trudno powątpiewać w ich prawdziwość. Sprawdzają się w niemal każdej dziedzinie życia, np.: w sztuce czy polityce. Wyjątkiem jest marketing…


Case AYDS
W komunikacji marketingowej dobranie odpowiedniej nazwy jest niezwykle ważne. Bardzo często ma decydujące znaczenie dla sukcesu rynkowego produktu. Znamy z historii sporo przypadków, kiedy nieumiejętnie dobrana nazwa doprowadziła do klęski. Prawdziwym „hitem” była np. nazwa środków odchudzających użyta w reklamie z 1982 r.


Na usprawiedliwienie marketingowców producenta – choroba AIDS dopiero zaczynała być powszechnie znana…

Case Jaśminowej Apteki
Zła nazwa produktu może prowadzić do rynkowej porażki, dobra – na pewno może pomóc. Znalezienie dobrej nazwy nie należy jednak do prostych zadań.  Jak więc, powtarzając za Norwidem, „odpowiednie dać rzeczy słowo”? Gotowych recept i odpowiedzi, jak to zwykle w marketingu bywa, nie ma. Dlatego posłużę się przykładem.  

Kilka tygodni temu odwiedzając dziadków w Garwolinie przekonałem się na własne oczy, jak działa umiejętnie dobrana nazwa. Sam raczej bym nie wpadł na pomysł nazwania apteki „jaśminową”. To słowo pozornie nie ma żadnego związku z apteką i przemysłem farmaceutycznym. Budzi jednak bardzo pozytywne konotacje. Apteka kojarzy się przeważnie z chłodnym, sterylnym miejscem, do tego pachnącym farmaceutykami. To nie miejsce, gdzie chodzimy z przyjemnością. Zwykle wpadamy tam po leki na przeziębienie. 


Nazwa „jaśminowa” wywołuje zupełnie inne odczucia. Oddziaływuje na zmysły, przywodząc na myśl przyjemny, kojący zapach z Dalekiego Wschodu. Przyciąga wzrok, sprawiając że człowiek ma ochotę wejść do środka. Neutralizuje chłód, z jakim zazwyczaj kojarzą się apteki. Pozytywne wrażenia wzmacnia ciepły pomarańczowy kolor, użyty jako tło szyldu. 

Nazwa „Apteka Jaśminowa” jest dla mnie absolutnym strzałem w dziesiątkę. Świetnie spełnia swoją rolę wytwarzając w głowach klientów pozytywny wizerunek apteki. Na etapie pierwszego kontaktu klienta z marką – absolutnie bezcenne…

PS. o znaczeniu szyldów w marketingu pisałem kilka miesięcy temu!

sobota, 19 lutego 2011

Paweł Szczepaniec, audyty stron internetowych - polecam!


Stara prawda mówi, że jeżeli nie ma Cię w Google to nie istniejesz. Piszesz bloga? Prowadzisz stronę internetową? Warto sprawdzić, jak Google „ocenia” Twoje dzieło. Dobry content to nie wszystko. Jeżeli ludzie nie będą mogli łatwo Cię znaleźć w internecie lub trafiając na Twoją stronkę nie odnajdą szybko poszukiwanych informacji – nie pomogą Ci nawet teksty godne nagrody Pulitzera. 

Jak sprawdzić jakość Twojej obecności w internecie? Polecam skorzystanie z usług prawdziwego fachowca. Paweł Szczepaniec, bo o nim mowa, przeprowadził profesjonalny audyt mojego bloga marketingowego. Pomógł mi zidentyfikować wszystkie niedociągnięcia związane z usability, webwritingiem i SEO. Otworzył oczy na wiele kwestii, z których nie zdawałem sobie do tej pory sprawy. Nie ma co się oszukiwać. Mam spore doświadczenie w pisaniu, wierzę że „content is the king”, ale moja wiedza na temat pozycjonowania jest jeszcze bardzo skromna. 

Wszystkim prowadzącym własne blogi lub strony rekomenduję usługi audytorskie Pawła Szczepańca. Dostałem od niego obszerny, składający się z 3 części raport na temat mojego bloga. Paweł poświęcił ponadto prawie 3 godziny na Skype, by omówić ze mną wszystkie niuanse. Dostałem tyle cennych wskazówek, że wdrożenie ich zajmie mi kilka następnych miesięcy. Warto także podkreślić, iż audyt wykonany przez Pawła Szczepańca był nieodpłatny! 

Nie dowierzasz do końca mojej super pozytywnej opinii? Zerknij na rekomendację Krzysztofa Jakubowskiego, jednego z moich internetowych znajomych, który również skorzystał z usług Pawła!

Pozdrawiam
JL

Ps. polecam również blog Pawła Szczepańca o marketingu internetowym. Mnóstwo pożytecznych informacji, nie tylko dla blogowiczów!

czwartek, 17 lutego 2011

Marcin Gortat i zegarki Tissot Couturier czyli reklamy (prawie)idealne, część I

Reklamy nie dają nam spokoju. Atakują zawsze i wszędzie: na ulicach, dworcach, a nawet w toaletach. Większość uodporniła się na te ataki. Przestajemy dostrzegać reklamy i traktujemy je jak powietrze. Rzadko zdarza się, że na ulicy billboard lub plakat na dłużej przyciągną nasz wzrok. Jeszcze rzadziej, gdy zostaną nam w pamięci. Niewielu twórcom reklam to się udaje. Jeżeli już sprawią, że reklama zagości w naszej świadomości, są prawie w domu. Czasem prawie czyni jednak ogromną różnicę… 


Parę razy w życiu zdarzyło mi się, że reklama którą zapamiętałem, zaczynała po dłuższej chwili namysłu wywoływać we mnie uczucie dyskomfortu. Coś mi nie grało, tylko do końca nie wiedziałem co. Takie reklamy zwykłem nazywać reklamami (prawie)idealnymi i to właśnie im poświęcam kolejny cykl postów.W pierwszej „kwarcie” na boisku pojawi się Marcin Gortat i zegarki Tissot. Reklamodawcy prawie udało się umieścić piłkę w koszu. W ostatniej chwili wykręciła się jednak z obręczy...

Diabeł tkwi w szczegółach
Reklama zegarków Tissot z Marcinem Gortatem na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie profesjonalnej roboty. Porywająca na pewno nie jest, ale z technicznego punktu widzenia trudno się do czegoś przyczepić. Dobrze wyeksponowany packshot produktu poprzez wykorzystanie brązowego koloru świetnie kontrastującego na tle czarno-białego tła, przyciąga wzrok. Czarno-białe zdjęcie Marcina, którego wizerunek 100-procentowego profesjonalisty pasuje do marki Tissot, wyróżnia się swoją dyskretną elegancją. 

Wszystko niby ok, ale kiedy dłużej przyjrzałem się reklamie coś mi zaczęło nie pasować. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie w czym rzecz. Jak zawsze diabeł tkwił w małym szczególe. Marcin Gortat, jedyny polski koszykarz grający w NBA, eksponuje zegarek siedząc w szatni, przebrany w strój meczowy swojej ówczesnej drużyny Orlando Magic. 

Elegancki zegarek pasuje do stroju koszykarskiego, w którym zaraz wybiegnie się na boisko, jak pięść do nosa. Twórca reklamy trochę w tym miejscy przedobrzył. Każdy kto kiedykolwiek grał w kosza czy piłkę nożną wie, że przed wejściem na boisku trzeba bezwzględnie zdjąć biżuterię i zegarek. Takie są przepisy.


Z zegarkiem na ręku nikt na boisku nie wyjdzie, dlatego to to pierwsza rzecz, jaką gracz zdejmuje przygotowując się do meczu lub treningu, i zarazem ostatnia, którą zakłada po jego zakończeniu. Dlatego właśnie Gortata sfotografowany w stroju meczowym, z piłką i zegarkiem na ręku wygląda nienaturalne. Twórca reklamy lepiej  by wyszedł na zmianie tła na bardziej oficjalnie i przebraniu Marcina w garnitur (lub smoking). 

O co chodziło autorowi?
Odnoszę nieoparte wrażenie, że autor zdjęcia usiłował trafić jednocześnie do przynajmniej dwóch grupy odbiorców.

Pierwsza to ludzie, którzy interesują się sportem, i kojarzą Marcina Gortata z koszykówką NBA. Druga to ludzie słabiej orientujący się w tematyce sportowej. Oni mogliby mieć problem z rozpoznaniem Gortat ubranego, np.: w garnitur. To głównie dla nich autor wymyślił oprawę zdjęcia (szatnia koszykarska), dodał podpis (Marcin Gortat – koszykarz) oraz wyeksponował symbole związane z koszykówką (strój i piłka). 
W założeniu miały one odgrzebywać w pamięci odbiorców wspomnienia z TV, gdzie dosyć często Marcina pokazują. 

Być może tego typu zabieg ma swoje głębsze uzasadnienie, ale powiem szczerze – mnie dosyć mocno to razi. Poczułem się przez chwilę, jak ktoś kogo inteligencji i orientacji w świecie bardzo mocno się nie docenia. Dosłownie: głupszy niż jestem. A chyba nie taki miał być cel tej reklamy…

Część druga postu o (prawie)idealnych reklamach już w marcu!

Ps. zastrzegam, że nie dysponuję żadnym wynikami badań. Piszę tylko i wyłącznie o moich odczuciach związanych z reklamą Tissot.

środa, 16 lutego 2011

10 tysięcy odsłon bloga "Marketing, książki i życie" ! GoBarbra song w prezencie...

Powoli, ukradkiem, niepostrzeżenie, tak że prawie przegapiłem - wczoraj wieczorem mój blog marketingowy zanotował 10-tysięczną odsłonę! Wynik całkiem niezły, biorąc pod uwagę pierwsze, niezwykle trudne miesiące. Przez wiele tygodni na bloga nie zaglądał nawet pies z kulawą nogą. Teraz jest znacznie lepiej, ale od doskonałości dzielą mnie jeszcze lata świetlne.


Mam ambitne plany na kolejne miesiące 2011 r. Przede wszystkim muszę skoncentrować się na wyglądzie bloga i kwestiach związanych z SEO. Przyznam szczerze, że wynajdowanie tematów i pisanie tak mnie wciągnęło, że nie poświęciłem tym kwestiom należytej uwagi. Od czego zacznę?
  • Przeniosę blog na własną domenę jaceklipski.pl - zamierzam promować swoją cyfrową markę, a nie Bloggera.
  • Zamienię Bloggera na Wordpressa - własna domena i hosting zobowiązują, poza tym Blogger ma dosyć ograniczone możliwości, np: wizualizacyjne,
  • Stworzę rozpoznawalne logo i hasło promocyjne bloga - bo "Marketing, książki i życie" zasługuje na dobrze zrobiony system identyfikacji wizualnej.
  • SEO, SEO i jeszcze raz SEO - nie będę zapominał o słowach kluczowych, znacznikach title, alt, itp. 
  • Zastosuję się do kanonów webwritingu - m.in.: będę pisał krótsze posty. 
  • Rozbuduję swój główny content - tzn. znajdę w końcu czas i zrecenzuję wszystkie książki, które zapowiadałem w poprzednich miesiącach, plus kilka niespodzianek, m.in. "Poradnik stosowania reklamy" prof. Zakrzewskiego czy "DTP od podstaw" Robina Williamsa. 
Koniec przynudzania. Czas na trochę rozrywki. W Polsce furorę robi aplikacja firmy Pixnet - GoBarbra.com . Umożliwia ona nagranie w języku polskim własnej wersji przeboju Duck Sauce. Przedstawiam moje dzieło:


Miłego słuchania życzę! Niech spłoną mikrofony...

Jacek Lipski

wtorek, 15 lutego 2011

Zwycięzcą konkursu jest...

And now Ladies and Gentlemen, the winner is... Ilona Zimmmer! Oczywiście, żarty na bok. Konkurs marketingowy zakończony. Najnowszą książkę Jacka Pogorzelskiego "Mity marketingowe" otrzymuje Ilona Zimmer. Zaproponowana przez Czytelniczkę mojego bloga marketingowego książka "Poradnik stosowania reklamy" zyskała najwyższe uznanie! Gratuluję...

O nagrodę główną rywalizowały również 2 inne książki: "Wokół mediów ery Web 2.0” Bohdan Junga i "Inbound Marketing. Daj się poznać w Google, serwisach społecznościowych i na blogu" Brian Halligana oraz Dharmesh Shaha. Wybrałem jednak pozycję z 1938 roku, pamiętając o zasadzie stare, ale jare. Postać autora książki prof. Stanisława Zenona Zakrzewskiego jest najlepszym gwarantem jakości!

Ps. recenzja książki "Poradnik stosowania reklamy" pojawi się na blogu już w marcu!

Pozdrawiam
Jacek Lipski

sobota, 12 lutego 2011

Ostatni dzień konkursu! Wygraj książkę „Mity marketingowe” Jacka Pogorzelskiego


Wpisz w komentarzu pod postem tytuł swojej ulubionej książki marketingowej lub wyślij propozycję mailem na adres lipa52@op.pl . Autor najlepszej odpowiedzi otrzyma najnowszą książkę Jacka Pogorzelskiego „Mity marketingowe”. Nie ma czasu do stracenia! 

Termin zgłaszania propozycji mija dzisiaj o 23:59!

Jak na razie o nagrodę główną walczą 3 osoby. Zgłoszono następujące tytuły (w kolejności chronologicznej):



  •  „Wokół mediów ery Web 2.0” Bohdan Jung
  •  "Inbound Marketing. Daj się poznać w Google, serwisach społecznościowych i na blogu" Brian Halligan, Dharmesh Shah
  •  "Poradnik stosowania reklamy" Stanisław Zenon Zakrzewski
Czekam na Twoją propozycję! Dzisiaj mija deadline…

Pozdrawiam
Jacek Lipski

czwartek, 10 lutego 2011

Reklama Groupona na Super Bowl 2011: zabawa, głupota a może coś innego...

Poczucie humoru i dowcip w reklamie to zwykle dobry pomysł. Zazwyczaj pomaga, ale jak twórca reklamy posunie się za daleko, może przysporzyć sporo kłopotów. W ostatnich dniach przekonał się o tym lider grupowych zakupów Groupon. Wyemitowana w trakcie ostatniego Super Bowl reklama, wykorzystująca motyw Tybetu, wywołała w USA małą burzę. Najgłośniej protestowali obrońcy praw człowieka. 

Super Bowl oglądała w Stanach rekordowa ilość widzów – aż 111 mln. Można spokojnie przyjąć, że spora część z nich widziała feralną reklamę Groupona:



Największą złość obrońców praw człowieka było „lajtowe” podejście marketingowców Groupona do kwestii tybetańskiej. Trudno się nie zgodzić z human rights watchers. Historia zaczyna się od brzmiącej jak ostrzeżenie opowieści o zagrożonej tybetańskiej kulturze, by kilka sekund później przejść w banał o fantastycznym fish curry serwowanym w jednej z restauracji w Chicago (które na dodatek można mieć za pół ceny). Z tego punktu widzenia reklama Groupona jest po prostu bezmyślna. Nie widzę nic śmiesznego w losie Tybetańczyków od lat prześladowanych przez chińskie władze. 

W tym miejscu powinienem przyłączyć się zapewne do chórku krytyków Groupona, ale tego nie zrobię. Marketingowcom Groupona na pewno zabrakło zdrowego rozsądku, ale na ich usprawiedliwienie powiem tylko jedno: praca w pośpiechu nie popłaca! Proszę zerknąć na komentarz J. Levine, jaki pojawił się pod filmikiem na YouTube: 

“I wrote these commercial. They were designed to get a response. But not just for Groupon, but for the charities. Problem was we had to shoot, edit, mix, and finish before the Super Bowl deadline – 3 weeks from start to finish – so we missed a few details, like adding the SaveThe Money.Org on the end card, and the pre-apology we were meant to attach to their daily e-mails pre Super Bowl. Sadly these mistakes have caused a wicked backlash on a very philanthropic company."

Może jestem naiwny, ale wierzę tym słowom. Presja otoczenia, kończący się czas, ogromne oczekiwania – każdy z Was na pewno zna to autopsji. W takich sytuacjach trudno ustrzec się błędów. Mam nadzieję, że Grupon i jego dział marketingu wyciągnie wnioski z tej lekcji. Śmieszne spoty działają, pod warunkiem że nie przekroczy się granicy dobrego smaku, i nie zapomni o dodaniu końcowego ujęcia (end card)...

Ps. jak dla mnie najśmieszniejsza rzecz w tym spocie to nazwanie fish curry potrawą tybetańską. W komentarzu NEmime na You Tube przeczytałem, że “…Tibetans in Tibet do not eat fish although it would be a good if they did.”

Viral Tepsy z „Sercem i Rozumem” parodiujący reklamę Netii jest do d...!

35-sekundowy filmik, w którym Serce pęka ze śmiechu, na widok Rozumu, parodiującego Tomasza Kota w roli Kaszpirowskiego ze spotów Netii, podbił internet. Od piątku zanotował około pół miliona odtworzeń. Publikę dodatkowo rozgrzała informacja, że produkcja autorstwa agencji interaktywnej Adv.pl rzekomo „niezamierzenie” wyciekła do internetu. Wszystko super, ale mnie ten pomysł nie przekonuje...


Zwolennicy powiedzą, że prawie 500 tys. odsłon mówi samo za siebie. Zasięg faktycznie ogromny, ale czy w reklamie chodzi tylko o ilość? To trochę tak jakby przyjąć dawno odrzuconą zasadę PR „nie ważne co mówią, byleby nie przekręcali nazwiska”. Wydaje mi się, że warto również pomyśleć o jakości. To jakość decyduje przecież w największym stopniu o tym, jak spot odbiorą widzowie. Co więc może negatywnie wpłynąć na odbiór virala Tepsy?

Nie każdy lubi reklamę porównawczą
A taka w istocie jest reklama Tepsy. Ja osobiście za reklamą porównawczą nie przepadam. To dobre rozwiązanie, ale w marketingu politycznym, gdzie czasem trzeba punktować swojego przeciwnika. W przypadku marketingu konsumenckiego lepiej, by Tepsa zajęła się przekonywaniem o zaletach swojej oferty, a nie wyśmiewaniem swojej konkurencji. 

Zawsze lepiej poświęcać czas i uwagę sobie oraz swoim klientom, zamiast koncentrować się na rynkowym przeciwniku. W ten sposób Tepsa nieświadomie dowartościowuje Netię w oczach odbiorców reklamy. Daje znać wszystkim dookoła, że traktuje Netię jak poważnego przeciwnika. 

Poza tym Tepsa powinna pamiętać, że podobne akcje to broń obusieczna. Netii będzie dosyć łatwo odpowiedzieć na tę zagrywkę. Akurat w przypadku Tepsy jest mnóstwo „trupów w szafach”, które można wykorzystać…

Słaby spot
Ten spot jest zdecydowanie najsłabszy z całej serii. Nie bardzo rozumiem, co jego twórcy chcieli przekazać widzom. 



O co tu common? Że niby reklamy Netii z Kotem w roli Kaszpirowskiego są śmieszne? Oferta Netii z Internetem za 1 zł jest śmieszna? Emocje to Tepsa a Netia to Rozum? Łatwo się w tym zgubić. O niebo lepszy i bardziej zrozumiały był spot z „chińszczyzną”:



Kto uwierzy w przypadkowy wyciek?
Wersja oficjalna głosi, że film wyciekł do sieci wbrew woli jego twórców. Jak było naprawdę? Tego nie wiem, ale jakość trudno mi uwierzyć w nagłą, nieplanowaną emisję spotu za ciężkie pieniądze w sieci. Prędzej uwierzę chyba w metamorfozę Jarosława Kaczyńskiego z ostatniej kampanii prezydenckiej!

Zamiast podsumowania
Powiem tylko, że moim zdaniem cała akcja viralowa Tepsy i Adv.pl jest do….d! Niezależnie od tego „czy kieruję się sercem czy rozumem” mam nieodparte wrażenie, iż przyniesie raczej więcej szkody niż pożytku. Tepsa promuje raczej Netię niż samą siebie. 

Ciekaw też jestem kto zapłaci za te zabawy marketingowców Tepsy? Jak w reklamie z chińczykiem „Teelefoon”? Czy też raczej "Abooneeent..."

PS: nie korzystam z usług Tepsy i Neti, więc moja ocena jest w miarę bezstronna.

sobota, 5 lutego 2011

Wygraj książkę „Mity marketingowe” Jacka Pogorzelskiego!

Niedawno dostałem kolejny egzemplarz książki „Mity marketingowe” Jacka Pogorzelskiego. Świetna rzecz, jedna z najlepszych książek marketingowych, jakie czytałem w życiu. Pogorzelski z Prime Code pisze o marketingu bez bzdur, iluzji i fałszywych założeń. Recenzowałem tę książkę na moim blogu marketingowym kilka miesięcy temu. Czy zupełnie nowy egzemplarz „Mitów marketingowych” zasługuje na to, by bezczynnie leżeć na mojej półce? Na pewno nie! 

Chciałbym, by z niezwykle trafnymi przemyśleniami Jacka Pogorzelskiego na temat marketingu zapoznali się również czytelnicy mojego bloga, dlatego:

Ogłaszam mini konkurs! Nagrodą jest książka 
„Mity marketingowe” Jacka Pogorzelskiego.

Jak wziąć udział w konkursie i wygrać książkę „Mity marketingowe”? 

1. W komentarzu pod postem wpisz tytuł swojej książki marketingowej, której recenzję chciałbyś przeczytać na moim blogu:
- możesz zaproponować dowolną książkę lub książki związaną z marketingiem (związek z marketingiem może być bardzo luźny, książki nie muszą być przetłumaczone na polski),
- staraj się unikać książek, których recenzje są już na moim blogu,  
- nie zapomnij zostawić adresu swojej strony lub bloga w komentarzu, tak bym mógł łatwo się z tobą skontaktować w razie wygranej,
- jeżeli nie posiadasz strony, to w komentarzu zostaw proszę swój adres email lub wyślij swoją propozycję na adres lipa52@op.pl .

2. Propozycje książek marketingowych zgłaszaj do 12 lutego (sobota), do godziny 23:59.

3. 15 lutego wybiorę najfajniejszą propozycję książkową. Jej autor otrzyma książkę Jacka Pogorzelskiego „Mity marketingowe”.
 
Drogi Czytelniku, zapraszam do zabawy! Czekam na Twoje propozycje do 12 lutego, do 23:59. Zwycięzcę ogłoszę na blogu już 15 lutego! Koszt wysyłki nagrody biorę oczywiście na siebie.  

Życzę powodzenia i pozdrawiam
Jacek Lipski

Ps. przy okazji udziału w konkursie możesz też dać „lajka” stronie mojego bloga na Facebooku. „Fan box” znajdziesz w pasku po prawej stronie bloga.

czwartek, 3 lutego 2011

„Zaplanuj swój pogrzeb czyli kontrowersja i prowokacja w reklamie” część IV

„Zaplanuj swój pogrzeb, Ty decydujesz… jak Cię zapamiętają”! Billboard opatrzony tym hasłem zaatakował mnie niedawno na stacji Metro Centrum w Warszawie. Tak właśnie reklamuje się firma Mementis świadcząca kompleksowe usługi pogrzebowe. Czyżby jedna z ostatnich sfer ludzkiego życia, do której nie dotarł jeszcze marketing, została „zdobyta” przez reklamę? Czy „marketing usług pogrzebowych” trafi do Polaków?

Zanim spróbuję odpowiedzieć na postawione pytanie, rzućmy okiem na materiały reklamowe Mementis.

Billboard "Zaplanuj swój pogrzeb" w metrze
Na pierwszy ogień idzie wspomniany billboard. Tutaj mała nauczka dla autora i przeprosiny dla czytelników mojego bloga jednocześnie. Zanim zebrałem się do zrobienia zdjęcia, billboard zdjęto! Obiecuję, że taki „fuckup” zdarza mi po raz ostatni. Na moje szczęście autorowi bloga Tramen udało się cyknąć fotkę. Jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów, dlatego przed lekturą dalszej części artykułu

„proszę zerknąć na zdjęcie zamieszczone w poście 

Teraz, kiedy wiadomo o co chodzi, przejdę do dalszej analizy. Slogan „Zaplanuj swój pogrzeb, Ty decydujesz… jak Cię zapamiętają” na pewno zapada w pamięć. Odwołuje się do jednego z najgłębiej skrywanych ludzkich obaw – lęku przed byciem zapomnianym po śmierci, obawy że nikt nie będzie nas pamiętał, wspominał, itp. Mówiąc „Ty decydujesz” podkreśla siłę sprawczą jednostki. Możesz wyprzedzić śmierć, która Cię nie zaskoczy. Niestety, do małego zgrzytu dochodzi, kiedy spojrzymy na pierwszą część sloganu. Słowa „zaplanuj swój pogrzeb” można odczytać dwuznacznie. Planowanie własnego pogrzebu wygląda trochę jak planowanie własnej śmierci, a tego nikt poza potencjalnymi samobójcami raczej nie robi. Tyle o warstwie językowej. Przejdźmy do warstwy graficznej. 

Zdjęcie uśmiechniętego, palącego cygaro mężczyzny leżącego w trumnie, w otoczeniu roześmianych żałobników i księdza wznoszącego ręce do nieba – jestem bardzo tolerancyjny, ale nawet dla mnie to przesada. Rozumiem, że billboard ma szokować i wzbudzać skrajne emocje, ale czy w ten sposób można w Polsce przyciągać klientów? Szczerze wątpię. W naszym kraju nie ma szeroko rozpowszechnionej tradycji organizowania styp, a o pogrzebach i śmierci głośno się nie mówi, bo „licho nie śpi” i nie warto „wywoływać wilka z lasu”. Twórca reklamy najwyraźniej o tym zapomniał…

Filmik "Zaplanuj swój pogrzeb" na You Tube
Szukając informacji o Mementis.pl znalazłem nagranie video reklamujące usługę planowania pogrzebu:



Narracja trochę rwana, całość wypada sztucznie, przedziwna argumentacja, ale momentami filmik zmusza do namysłu. Na pewno jest dużo bardziej przemyślany i taktowny niż nieszczęsny billboard opisany powyżej. Twórca filmu na szczęście nie zdecydował się na powtórzenie konwencji billboardowej. Podejrzewam, że 2.5 minutowego clipu o „wesołym pogrzebie” odbiorcy raczej by nie znieśli.

Zadziała czy nie zadziała?
Pracując kilka lat temu w USA i Irlandii kilkakrotnie słyszałem w radio reklamówki Domów Pogrzebowych. Przyznam jednak, że do tej pory podobne akcje budzą we mnie spory niesmak. Trudno mi się pogodzić, że ktoś chce zarabiać pieniądze na śmierci. W mojej opinii „marketing usług pogrzebowych" raczej nie trafi do Polaków. Jest po prostu sprzeczny z mentalnością naszego społeczeństwa. Przypominam, że gdy w krajach Zachodniej Europy świętuje się Halloween, u nas są Zaduszki…

Ps. lekko zszokowała mnie informacja na stronie Mementis. Niebawem zamierzają odpalić swojego bloga. Ciekawe, czy założą też profil na Facebooku…

Zainteresował Cię temat kontrowersji i prowokacji w reklamie? Czytaj poprzednie części cyklu: naklejka „Ściemniamy profesjonalnie”, akcja społeczna „Kupuj bilet u kierowcy” i maile reklamowe ”Miałeś wypadek?”.  

wtorek, 1 lutego 2011

Seminarium „Zarządzanie architekturą marki” - ocena

Po raz drugi uczestniczyłem w seminarium prowadzonym przez eksperta z agencji brandingowej Dragon Rouge. Seminarium w formule in company dotyczyło zarządzania architekturą marki, a poprowadził je Arkadiusz Łoś, Dyrektor ds. Corporate Identity. Tematyka trochę bardziej teoretyczna niż podczas „Sztuki Rebrandingu”, które recenzowałem na moim blogu marketingowym kilka tygodni temu, ale sporo można było skorzystać, również od strony praktycznej...

Zarządzanie marką nie należy do rzeczy łatwych i przyjemnych, zwłaszcza jeżeli firma posiada ich w portfelu kilka. Wbrew pozorom nie jest to sytuacja rzadka. Wiele firm, które rozpoczęły swoją rynkową karierę od zbudowania jednej silnej marki, prędzej czy później staje przed prawdziwie szekspirowskim dylematem:
                                                              
 „rozszerzać markę czy nie rozszerzać?”

Najbardziej znany przykład z ostatnich tygodni to Starbucks. Kultowa marka słynąca z kawy i klimatycznych kawiarni chcę rozszerzyć swoją działalność na inne obszary, m.in. sprzedaż marek własnych w hipermarketach. Pierwszym sygnałem zmiany strategii był rebranding. Starbucks zmienia logo, wyrzucając z niego słowo „coffee”, ale dzisiaj nie zamierzam się nad tym rozwodzić. Zainteresowanych tematem zapraszam do lektury mojego poprzedniego postu o rebrandingu Starbucks

Wracają do rzeczy, czyli seminarium „Zarządzanie wartością marki” organizowanego przez Dragoun Rouge. W mojej opinii - naprawdę wartościowe zajęcia. 3-godzinne spotkanie na temat architektury, strategii i zarządzania portfelem marek to solidna dawka wiedzy i ciekawych case studies (przeważnie dotyczących marki Sony), które przydadzą się każdemu marketingowcowi. Zwłaszcza jeżeli dopiero rozpoczyna przygodę z brandingiem. Co godne pokreślenia seminaria Dragon Rouge są bezpłatne, co w czasach cięcia budżetów szkoleniowych przez firmy nie jest bez znaczenia. Dla zachęty podaję kilka informacji ze szkolenia: 

- „to co dobre dla pojedynczej marki, nie zawsze musi być dobre dla całego portfela marek”,
- „portfela marek nie należy rozszerzać bez naprawdę poważnej przyczyny”,
- „czyste strategie brandingu, te z podręczników akademickich, w praktyce występują niezwykle rzadko”,
- „nie zapominaj o designie, dobra architektura marki łączy w sobie elementy myślenia strategicznego i wizualnego”.

Po więcej informacji muszą się Państwo zgłosić na kolejne seminarium Dragon Rouge. Najbliższe zajęcia na temat "Retail Branding" odbędą się już 8 lutego br. w Warszawie!

PS. ręka do góry, kto wiedział że Sony prowadzi działalność na rynku...finansowym