Poprzednia książka Browna - „Kod Leonarda da Vinci” wywołała burzę w mediach. Protesty Watykanu i przedstawicieli Opus Dei oraz krytyka ze strony środowiska naukowego dały jednak efekt odwrotny od zamierzonego.
Dzięki zyskanemu w ten sposób publicity Brown sprzedał na całym świecie ponad 250 mln egzemplarzy swojej książki oraz doczekał się jej ekranizacji, w której zagrali Tom Hanks i Audrey Tautou. Dzisiaj parę słów o najnowszej książce autora „Kodu…”
„Zaginiony symbol”, czyli…
Opowieść oparta na podobnym schemacie, jak poprzednie książki Browna. Ponownie spotykamy Roberta Langdona, profesora symbologii z Harvardu. Na jego drodze staje tym razem wytatuowany szaleniec Mal’akh. Dla przypomnienia, w „Aniołach i demonach” był to psychopatyczny morderca, a w „Kodzie…” zakonnik-albinos Sylas. Brown znowu eksploatuje nośny temat tajnych stowarzyszeń, w tym wypadku po Iluminatach („Anioły…”) i Opus Dei („Kod…”) przyszedł czas na masonów.
Akcja książki rozgrywa się w ciągu 12 godzin w Waszyngtonie. Langdon zostaje uwikłany w poszukiwania porwanego prof. Petera Salomona. Chcąc uratować życie przyjaciela musi odnaleźć sekretny portal – najpilniej strzeżoną masońską tajemnicę USA i Białego Domu. Zaczyna się szaleńcza pogoń…
Tak w skrócie przedstawia się fabuła najnowszej książki Browna. Zbliżona do znanych z „Aniołów…” i „Kodu…”, ale na tym podobieństwa się kończą. Według mnie „Zaginiony symbol” jest najsłabszą książką z cyklu o przygodach Langdona. To prawdziwe pomieszanie z poplątaniem. Brown chaotycznie skacze z tematu na temat, na wyścigi mnoży wątki i symbole, gubiąc gdzieś po drodze sens i nić porozumienia z czytelnikiem. Amerykanin pisząc „Zaginiony symbol” zapomniał chyba o wielokrotnie cytowanej w książce dewizie masonów – „Ordo Ab Chao” (porządek z chaosu).
Podsumowując, „Zaginionemu symbolowi” daleko do „Aniołów…” oraz „Kodu…”. Czytelnicy mogą poczuć się trochę zawiedzeni, ale po książkę i tak warto sięgnąć. To idealna literatura do czytania w wolnym czasie, dla rozrywki. Dla pocieszenia miłośników Browna - Amerykanin zapowiedział, że napisze jeszcze 12 książek z Robertem Langdonem w roli głównej. Miejmy nadzieję, że następnym razem bardziej się postara!
Dan Brown – bożyszcze tłumów
Czytając „Zaginiony symbol…” zastanawiałem się w czym tkwi fenomen popularności Dana Browna? Co decyduje o tym, że jego książki są czytane przez ludzi na całym świecie?
Po pierwsze, marketingowy zmysł autora. Brown w mistrzowski sposób wybiera tematykę swoich książek. Nic nie pobudza ludzkiej wyobraźni bardziej niż spiskowa teoria dziejów, zwłaszcza jeżeli wplątany w nią jest Kościół Katolicki.
Po drugie, pseudonaukowy styl Browna. Amerykanin posiada niewiarygodną umiejętność wplatania w swoje opowieści licznych ciekawostek historycznych. Na dodatek potrafi to robić bez nadużywania naukowej terminologii, dzięki czemu jego książki są zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika. Inna sprawa, że erudycja Browna jest raczej powierzchowna. Naukowcy wielokrotnie wytykali mu rozliczne błędy faktograficzne. Czasem ma się wrażenie, że Brown powinien sobie wziąć do serca słowa (a raczej niewypowiedzianą myśl Roberta Langdona) z „Zaginionego symbolu”: „Google nie jest synonimem słowa badania”.
Po trzecie, umiejętności pisarskie Browna. Wielu literackich krytyków odsądza go od czci i wiary, każdy jednak może mu pozazdrościć umiejętności tworzenia napięcia i budowania wciągających opowieści. Może nieco naiwnych, ale przez to zrozumiałych dla czytelników z każdego krańca świata.
Kilka ciekawostek na koniec
Mało osób zdaje sobie sprawę, że za sukcesami Browna stoi jego małżonka Blythe Newlon. Poznali się, kiedy Brown usiłował zostać drugim Barrym Manilowem (amerykański piosenkarz) . Z pomocą Blythe, ówczesnej szefowej amerykańskiej National Academy of Songwriters (organizacji skupiającej twórców piosenek), wydał nawet 2 płyty, które przeszły bez echa. Brown postanowił wtedy zająć się literaturą. Tutaj też szło mu pod górkę. Dopiero jego czwarta powieść „Kod Leonarda da Vinci” została światowym bestsellerem. Dzięki jej popularności udało mu się sprzedać wznowienia poprzednich trzech książek („Cyfrowa Twierdza”, „Zwodniczy punkt”, „Anioły i demony”). Sporo pomysłów na pisanie Browna bazuje na wiedzy jego żony, absolwentki historii sztuki. Mówi się nawet, że to ona wpadła na pomysł fabuły „Kodu Leonarda da Vinci”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz