niedziela, 25 lipca 2010

Kryminały miejskie, Wrocław Krajewskiego, Lublin Wrońskiego i Warszawa Lewandowskiego


„Każde porządne miasto oprócz rynku, katedr i lochów powinno mieć swój kryminał” – pisze Marcin Wroński w swojej pierwszej powieści. Zgadzam się z przedmówcą, dlatego zapraszam w podróż do przedwojennego Wrocławia, Lublina i Warszawy!

Wrocław – „?????” Marek Krajewski

Znak zapytania oznacza, że nie wiem którą książkę z serii wybrać. „Śmierć w Breslau”, „Koniec świata w Breslau”, „Widma w mieście Breslau”, „Festung Breslau”, „Dżuma w Breslau”, „Głowa Minotaura” – trudno wyróżnić którąś z wymienionych pozycji. Moim zdaniem, Krajewski jest absolutnie bezkonkurencyjny na polskim rynku.

Lewandowskiemu i Wrońskiemu sporo jeszcze do niego brakuje. Książki filologa klasycznego z Wrocławia były zwiastunem odrodzenia polskiego kryminału, po latach posuchy wypełnianych przez autorów zagranicznych w rodzaju nieśmiertelnej Agathy Christie. O Krajewskim mówi się, że stworzył najznakomitszą parę polskiej powieści kryminalnej, czyli Eberharda Mocka oraz przedwojenny Wrocław, gdzie toczy się akcja książki.

Jak wyczytałem w sieci, Londyn ma swojego Sherlocka Holmesa, Paryż – Arsena Lupina, a Wrocław – Eberharda Mocka. Mock, fikcyjna postać wrocławskiego policjanta kryminalnego, główny bohater powieści Krajewskiego, wywołuje skrajne emocje czytelników. Trudno pozostać wobec niego obojętnym.

Trudno nawet określić czy Mock jest postacią jednoznacznie pozytywną czy też negatywną. Miłośnik filologii klasycznej (zupełnie jak autor książki), alkoholu, dobrego jedzenia i pięknych kobiet. Słynie z dosyć niekonwencjonalnych metod pracy: ma skłonności do nadużywania przemocy i szantażu (słynne „imadło Mocka”) oraz korzysta z usług przestępców (Cornelius Wirth i Heinrich Zupitza). Rozkazów przełożonych nie słucha, ale nie można mu odmówić skuteczności w ściganiu kolejnych zbrodniarzy.

Determinacja Mocka jest zabójczo szkodliwa dla jego życia rodzinnego. W „Festung Breslau” prowadzi swoje dochodzenie do samego końca, nie zważając nawet na sowiecką armię szturmującą bramy Wrocławia. W rezultacie, ucieka od niego żona Karen…

Wrocław a raczej Breslau, miejsce akcji wszystkich książek Krajewskiego (oprócz „Głowy Minotaura” gdzie pojawia się Lwów), jest małym mikrokosmosem Eberharda Mocka. Policjant zna miasto jak własną kieszeń. Każdą ulicę, bramę, zaułek. Każdą knajpę i dom publiczny. Bez wyjątku. Wrocław Krajewskiego i Mocka jest ponurym miejscem z duszną atmosferą, gdzie prawie każdy ma coś na sumieniu. By the way, jeżeli zdarzy wam się być we Wrocławiu to można zerknąć na kamienicę, gdzie według Krajewskiego mieszkał Mock. Adres Rehdigerplatz 1, przy obecnym pl. Pereca, nie jest fikcyjny. Sprawdziłem osobiście…

PS: Jeżeli spodobał wam się styl pisania Krajewskiego warto również sięgnąć po „Aleję samobójców oraz „Róże cmentarne”, napisane wspólnie z Mariuszem Czubajem. Nawiasem mówiąc, Telewizja Polska od bodajże 2006 obiecuje ekranizację przygód Mocka. Jak na razie, pozostaje nam się uzbroić w cierpliwość…

Lublin – „Kino Venus” Marcin Wroński
Lata 30. XX wieku. Apogeum wielkiego kryzysu. Autor Marcin Wroński, zadeklarowany lublinianin, na kartach swojej powieści przenosi nas do miasta, którego tak naprawdę nie ma. Do wielokulturowego Lublina, w jednej trzeciej zamieszanego przez Żydów. Miasta tętniącego życiem. Areny walk politycznych.

W drugiej części przygód komisarza „Zygi” Maciejewskiego czytelnik „dotyka kolejnej tajemnicy skrywanej przez Lublin”. Były bokser, wiecznie nieogolony i w nieuprasowanej koszuli, tym razem ściga gang handlarzy żywym towarem.

Dlaczego warto sięgnąć po książkę Wrońskiego? Chociażby po to, by poczuć smak wypitej w hotelu „Europejskim” filiżanki „kawy z prądem”i odbyć fascynującą wędrówkę ulicami Starego Miasta. A także po to, by poznać przeszłość miejsca, w którym toczy się akcja książki. Wroński stworzył bowiem powieść archiwalną, pieczołowicie odtwarzając realia epoki. Ci, którzy znają Lublin, mogą skonfrontować przeszłość i teraźniejszość swojego miasta. Przekonać się, że Lublin był, jest i będzie miejscem magicznym…

PS: „Komisarz Maciejewski. Morderstwo pod cenzurą”, czyli pierwsza część serii, jest moim zdaniem trochę słabsza od części drugiej, tak jakby autor dopiero się rozgrzewał przed napisaniem „Kina Venus”. Warto zresztą porównać samemu! Zainteresowanych odsyłam również na arcyciekawy blog Marcina Wrońskiego - http://wronski.wordpress.com/

Warszawa – „Elektryczne perły” Konrad Lewandowski

Konrad Lewandowski, znany wcześniej jako pisarz fantasy, wziął się kilka lat temu za pisanie kryminałów i trzeba przyznać, że wychodzi mu to nadzwyczaj dobrze. Do Wrońskiego (czyżby przemawiał przeze mnie patriotyzm lokalny…) i Krajewskiego trochę mu jeszcze brakuje, ale po jego powieści o kolejnych śledztwach prowadzonych przez komisarza Jerzego Drwęckiego na pewno warto sięgnąć.

Zastrzegam jednak, że czarne kryminały w wykonaniu Lewandowskiego są raczej nietypowe. Na pewno nie przypominają klasyki gatunku, czyli dzieł niedoścignionego Raymonda Chandlera, autora kultowej „Żegnaj laleczko”.

Po pierwsze, klimat w książkach Lewandowskiego jest zdecydowanie inny niż u Wrońskiego czy Krajewskiego. Opisywany świat nie jest ani mroczny ani ponury. Ze wspomnianymi autorami łączy go tylko dbałość o najdrobniejsze detale opisywanych miast. Lewandowski nie ogranicza się tylko do jednej metropolii jak Wroński i Krajewski. Koncentruje się na Warszawie, ale na kartach jego powieści pojawia się także Poznań, a w najnowszej części – Łódź.

Po drugie, styl pisania Lewandowskiego jest raczej niespotykany w innych czarnych kryminałach. Ze swoją skłonnością do absurdu i burleski, unikaniem cynizmu i pesymizmu oraz lekko ironizującym poczuciem humoru, bliżej mu raczej do autora powieści obyczajowych niż klasycznych kryminałów. Specyficzne styl Lewandowskiego spełnia dodatkowe zadanie – w wielu miejscach przykrywa niedostatki fabuły.

Po trzecie, bohater stworzony przez Lewandowskiego w niczym nie przypomina typowej postaci występującej na kartach czarnego kryminału. Komisarz Jerzy Drwęcki nie jest cynicznym typem spod ciemnej gwiazdy w rodzaju Eberharda Mocka ani zmęczonym życiem osobnikiem jak Zygmunt Maciejewski. Nie przesadza z używkami, raczej przestrzega prawa, do tego ma udane życie rodzinne. Prawdziwy oryginał w świecie czarnych kryminałów zaludnionym przez zdegenerowanych i znudzonych życiem ekscentryków…

Napisana przez Konrada Lewandowskiego seria składa się z 4 tytułów, do których należą: „Perkalowy Dybuk”, „Elektryczne perły”, „Magnetyzer” i „Bogini z labradoru”. Przyznam, że nie czytałem jeszcze „Perkalowego Dybuka”, najnowszej książki Lewandowskiego. Z pozostałych części najbardziej przypadły mi do gustu „Elektryczne perły”, trzeci tom przygód komisarza Jerzego Drwęckiego.

Większa część akcji rozgrywa się w Poznaniu, podczas Powszechnej Wystawy Krajowej w 1929 r. Kariera Drwęckiego wisi na włosku. Sprawa morderstwa pracownika „doświadczalnej stacji prostowników rtęciowych”, którą prowadzi, okazuje się być o wiele bardziej zawiła niż przypuszczał. Tak jak w poprzednich częściach spotykamy tutaj autentyczne postaci z epoki tj.: pisarza i satyryka Tadeusza Boya Żeleńskiego, najsłynniejszego polskiego ułana Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego oraz filozofa i mistrza paradoksów Franza Fiszera.

Więcej szczegółów nie zdradzam. Zapraszam do lektury!

PS: pisałem ten artykuł jakiś czas temu w związku z tym jest trochę nieaktualny. W międzyczasie Konrad Lewandowski wydał 1 lub 2 książki, których jeszcze nie zdążyłem przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz