W komunikacji marketingowej słowa zmiana, korekta lub poprawka powtarzają się bez przerwy!
Jeżeli zajmujesz się przygotowywaniem materiałów BTL to na pewno znasz tę starą śpiewkę: „to już ostatnia kosmetyczna korekta i już wysyłamy całość do druku”. Zmiana to słowo znienawidzone przeze mnie i podejrzewam, że również przez agencje reklamowe z którymi pracuję.
Jeżeli zajmujesz się przygotowywaniem materiałów BTL to na pewno znasz tę starą śpiewkę: „to już ostatnia kosmetyczna korekta i już wysyłamy całość do druku”. Zmiana to słowo znienawidzone przeze mnie i podejrzewam, że również przez agencje reklamowe z którymi pracuję.
Właśnie dzisiaj, w trakcie finalizowania kilkutygodniowej pracy nad pakietem mailingowym, po siódmej lub ósmej zgłoszonej tego dnia serii poprawek, przyszło mi do głowy że kompromis w marketingu musi mieć swoje granice. Jak daleko jesteśmy w stanie ulec, by puścić w końcu rzecz do druku i mieć ją z głowy? Kiedy powinno się powiedzieć stop? W którym momencie?
Oczywiście każdy projekt można zrobić lepiej. Zawsze można próbować znaleźć lepsze zdjęcie na stocku (ostrzegam jednak przed próbami znalezienia tam zdjęć idealnie pasujących do projektu – strata czasu, kiedyś przejrzałem tak z 10 tys. zdjęć bez efektu) lub ulepszyć te z sesji fotograficznej. Tekst można szlifować bez końca. Bez umiaru żonglować grafiką. Tylko po co?
Zbyt często pracując nad detalami tracimy ogólny widok całości. Poszczególne elementy layoutu są ważne, ale najważniejszy jest wygląd i wymowa całości. Jeżeli całość nie będzie naturalnie przyciągała wzroku to Klient po prostu wyrzuci list/ulotkę do kosza, nie zawracając sobie głowy wchodzeniem w szczegóły…
PS. Poza tym lepiej unikać sytuacji, kiedy po zaakceptowaniu 100 poprawek zgłoszonych przez 20 różnych „ekspertów”, oglądamy plik produkcyjny i zaczynamy zadawać sobie w stylu: „Czy to naprawdę mój projekt? Naprawdę ja go zrobiłem? W ogóle nie przypomina pomysłu, od którego zaczynałem..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz