poniedziałek, 15 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory - czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część III

Kampania wyborcza powoli finiszuje. Przyszli władcy naszych lokalnych poletek są na ostatniej prostej. Niektórzy „już witają się z gąską”, a paru kandydatów przypomniało sobie, że pora zdobyć parę głosów. Przebudzeni z (przed)zimowego snu zaczęli zasypywać miasta tonami swojej wyborczej makulatury. Oto kilka niezwykłych pomysłów naszych domorosłych polityków…

Kompletna katastrofa
Ojciec zawsze mi powtarzał, że jeżeli już za coś się zabierasz, to zrób to porządnie. Szkoda, że spora grupa naszych przyszłych bądź niedoszłych samorządowców nie odebrała tej cennej życiowej lekcji. Bardzo mnie to dziwi, gdyż porządne przygotowanie materiałów reklamowych to abecadło kampanijne. Jak polityk, który nie potrafi zadbać o tak podstawowe rzeczy jak, np.: własne plakaty wyborcze, chce mnie przekonać, że będzie potrafił rządzić moim miastem? Zaraz usłyszę pewnie ten sam zestaw dyżurnych wymówek. „Nie mam pieniędzy na kampanię”, „nie mam doświadczenia”, „nie stać mnie na korzystanie z usług specjalistów”, „przecież to tylko wybory samorządowe”, itp. W tym roku nie przyjmuję tego do wiadomości! 

Jeżeli nie potrafisz, to nie pchaj się na afisz. Jak ktoś chce zdobyć mój głos w tych wyborach to musi się postarać, bo na pewno nie otrzyma go za darmo. Mam w głębokim poważaniu dawne zasługi, etykietkę partyjną (bądź jej brak), posiadane tytuły naukowe i miejsce na liście. Wprowadziłem nową zasadę:
 
„Nie potrafisz prowadzić kampanii? Nie dbasz o jakość swojej komunikacji z wyborcą? To nie zasługujesz, byś rządził moim miastem i bym oddał na Ciebie głos”!  

Na milion procent nie zagłosuję na ludzi, którzy obwieszają ulice mojego miasta takimi oto potworkami:

Porażka nr 1 – plakat kandydatki na radnej Lublina Liwii Galińskiej z PIS

Co to w ogóle jest? Grafik był niewidomy czy co? Infantylne i super „oryginalne” hasło „Liwia lubi Lublin”, mega chaotyczny projekt i fatalne zdjęcie dopełniające obrazu katastrofy! Pani Liwio – żółta kartka!

Porażka nr 2 – plakat kandydata na radnego Lublina Waldemara Stadnickiego z Listy Sierakowskiej

„Sprawy Lublina i Lublinian najważniejsze” – prawdziwe odkrycie Ameryki! Oklejony folią plakat i wydrukowany na domowej drukarce to chyba jakaś chałupnicza robota. Wygląda jak ogłoszenie ze Stokrotki…

Porażka nr 3 – plakat Patrycji Wróbel, kandydatki do Rady Lublina (Lista Sierakowskiej)

Od nadmiaru czerwonego może rozboleć głowa. W przestrzeni pomiędzy uchem a kołnierzykiem Pani Wróbel wyraźnie widać niedoróbkę grafika, tj. pozostawiony pasek żółtego tła. A tak na marginesie – gdzie jest adres strony internetowej?



Porażka nr 4 – plakat Dariusza Karczmarza, kandydata do Rady Lublina (Lista Sierakowskiej)

Fatalnie skadrowane zdjęcie – kandydatowi ucięto połowę twarzy. Gdzie się podział uśmiech? Pan na zdjęciu wygląda niczym „Ponury Kosiarz”…



Porażka nr 5 – plakat Marka Kazimierza Lisa kandydującego do Rady Lublina (PIS)

Sam projekt zostawiam bez komentarza. Takie materiały pamiętam z czasów pierwszych wolnych wyborów w 1989 r. Od tamtego czasu technika poszła jednak trochę do przodu. Przyjrzyjmy się za to warstwie tekstowej! Od kiedy pisze się tego typu teksty w trzeciej osobie?„Na stałe mieszka w Lublinie… dlatego chciałby by żyło się w nim dobrze i bezpiecznie” – prawdziwa makabra copywriterska…





Na zakończenie super pomysł jakiegoś geniusza PO. Plakaty wyborczy reklamujące listę nr 3 - tym razem z motywem amerykańskim...

Plakat PO "Yes, 3 can" - odsłona pierwsza

Z całym szacunkiem, ale PO brakuje do Obamy (w kwestii komunikacji z wyborcami podczas kampanii prezydenckiej) mniej więcej tyle ile polskiej gospodarce do amerykańskiej. Beznadziejny pomysł. Nie bardzo wiem o co chodzi. Tak możemy, ale niby co? Czyżby Obama miał być platformerską lokomotywą wyborczą? A może to jakiś chory pomysł z "celebrity endorsement" bez zgody głównego aktora? Warto też pamiętać, że w chwili obecnej mit Obamy bardzo mocno się chwieje. Nie tylko w USA (vide ostatnia klęska demokratów w wyborach do Kongresu)...


Plakat PO "3 is sexy" - odsłona druga

Zamiast Obamy - Marlilyn Monroe, zamiast obietnicy - sex. Efekt? Jak wyżej. I co z tego, że lista nr 3 jest sexy? Wszyscy mamy pobiec od urny i głosować na tych seksownych? Bzdura na resorach... 

Nie wiem, jak Wam, ale mi czasami ręce opadają. Na szczęście widzę małe światełko w tunelu. W czwartek wrzucę na bloga kilka pozytywnych przykładów, żeby nie było, że cały czas narzekam i krytykuję. Zapraszam do lektury części pierwszej i drugiej postu o marketingu politycznym w wyborach samorządowych!

sobota, 13 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory - czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część II


Dzisiaj druga część analizy materiałów i akcji marketingowych wdrażanych przez naszych przyszłych samorządowców. Jeden z marketingowych guru Jack Trout napisał kiedyś książkę „Wyróżniaj się lub zgiń”. W trwającej kampanii można znaleźć mnóstwo przykładów polityków, którzy zbyt mocno wzięli sobie te słowa do serca. Istnieje też spora grupa kandydatów „olewających” sobie wskazówki Trouta.

Klasyczne błędy
Jak pisałem w pierwszej części posta – ruszyło pospolite ruszenie kandydatów żądnych władzy i zaszczytów. Wszyscy chcą zmienić Polskę, a pomysłów na kampanię im nie brakuje. Widać nawet spory postęp w porównaniu z latami ubiegłymi. Nie widziałem żadnych haseł promocyjnych w stylu „Głosuj na mnie, bo mam wielkiego ptaszka” (właściciel fermy strusiej kilka lat temu).

Przyszli kandydaci zaczęli trochę doceniać wagę profesjonalnego przygotowania. Sporą popularnością cieszą się rozmaite szkolenia z PR i zasad autoprezentacji. Wyczytałem nawet w „Metrze”, że Dariusz Woźniak, wójt gminy Rusiec wydał ostatnio podręcznik dla kandydatów dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, który podobno rozchodzi się jak świeże bułeczki. Autor chwali się, że sprzedał już ponad 1000 egzemplarzy, licząc sobie 1200 zł za 70 stronicową książeczkę…

Niektórzy kandydaci są jednak odporni na wiedzę i ciągle próbują prowadzić kampanie własnym sumptem. Efekty? Cóż, „jaki koń jest, każdy widzi”: 

  
Numer 1 – plakat kandydatki na radną Lublina Anny Szadkowskiej (Komitet Wyborczy Zbigniewa Wojciechowskiego)
- „wszyscy mają plakaty kolorowe, to ja sobie zrobię czarno-biały”: szkoda tylko, że całość wygląda paskudnie i odstrasza swoim wyglądem (zdjęcie jak z nagrobka),
- nie ma jak rzucające na kolano hasło „Mój Kośminek! Moje Bronowice”…


Numer 2 – plakat kandydatki na radną Lublina Beaty Stepaniuk z PO
- od strony technicznej wszystko w porządku: ładny i schludny layout (można się co najwyżej przyczepić do obciętej na zdjęciu głowy),
- od strony konceptualnej do bani: poprawny plakat, który ginie wśród setek podobnych wiszących na pobliskich słupach, brakuje fajnego hasła i czegoś przyciągającego wzrok.



Numer 3 – plakat kandydata do rady Lublina Pawła Błażewicza (PO)
- świetna robota: fajny projekt z wyluzowanym i uśmiechniętym kandydatem, od którego bije pozytywna energia (warto zwrócić uwagę na zabieg z promieniami światła rozchodzącymi się w tle),
- super hasło: „STEM PA MEG!” (po norwesku: „Zagłosuj na mnie”) przykuwa uwagę i wzbudza ciekawość (aż chce się podejść bliżej i sprawdzić co oznaczają te słowa), 
- w końcu pozytywny przykład, przynajmniej jeden z przyszłych polityków posłuchał rad Jacka Trouta!


Pomysł na kampanię w internecie
Na dzisiaj wystarczy kampanii tradycyjnej. Wróćmy na chwilę do internetu. Tym razem, dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionego blogera Jarka Jopka, który podesłał mi pomysł, biorę na tapetę Mariolę Szulc, kandydatkę na prezydenta Tychów z PO. Wchodzę na jej stronę internetową i na pierwszy rzut oka wszystko wygląda super. Filmiki video, blog kampanii, sekcja dla mediów, integracja z Facebookiem i Twitterem, dopracowana grafika i przemyślany kontent – rewelacja z marketingowego punktu wiedzenia! 

Do tego warto wspomnieć o świetnie pomyślanej aplikacji „Mapa Tyskich Problemów”. Aplikacja zastosowana na stronie Marioli Szulc wykorzystuje Google Maps, gdzie internauci mogą zaznaczać miejsca w Tychach wymagające natychmiastowej reakcji (opcja „Zaznacz Problem”), np..: „Fatalny stan nawierzchni na Wiązowej - stan nawierzchni przypomina XIX wieczne drogi a mamy XXI wiek. Do tego panują egipskie ciemności - a mamy XXI wiek. Ta część miasta traktowana jest jak Tychy kategorii C”. Pomysł na pozór super, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach! Jak pisze Jarosław Jopek w komentarzu do mojego poprzedniego posta: „Na mapie jest coraz więcej newralgicznych punktów co jednak nie przekłada się na jakikolwiek komentarz kandydatki. Idzie ona swoim przygotowanym wcześniej torem zupełnie ignorując mapę. Pozostaje wrażenie - masz problem - radź sobie sam. My tu mamy swoje ważniejsze sprawy”. 

Dodam tylko od siebie, że tego typu sytuacje wynikają z niezrozumienia zasad działania social media. W mediach społecznościowych najważniejsza jest interakcja i budowanie zaangażowania odbiorców, a nie skupianie się na aspektach technologicznych! Wystarczyłoby tylko dodawać swoje komentarze do wpisów internautów i dialog nawiązany…

Cześć trzecia postu o marketingu w wydaniu samorządowców już w następnym tygodniu! W międzyczasie zapraszam do przeczytania części pierwszej postu!

piątek, 12 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory - czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część I

Staram się jak mogę unikać na swoim blogu marketingowym tematów związanych z polityką. Czasem jednak nie mam wyjścia. Trwająca obecnie samorządowa kampania wyborcza dostarcza mi ciągle niezliczonych materiałów do przemyśleń. Pomysłowość ubiegających się o fotele w lokalnych władzach kandydatów nie ma granic. Patrząc na marketingowe poczynania naszych przyszłych decydentów trudno powstrzymać mi się od śmiechu...


Pospolite ruszenie walczy o władzę
W ostatnich dniach pospolite ruszenia kandydatów różnej maści ruszyło w szranki o władzę. Celebryci (np.: Iwona Pavlovic, Włodzimierz Smolarek, Jagna Marczułajtis, Rafał Kubacki) i ludzie zupełnie anonimowi. Stare ograne twarze i zupełni debiutanci. Każdy chce rządzić i dzielić. Pełni pomysłów na odmianę szarej lokalnej rzeczywistości rzucają się w wir kampanii. 

Trochę inaczej zapatrują się na to media. Oglądając liczne programy w TV i czytając artykuły w prasie coraz częściej odnoszę wrażenie, że media traktują samorządową kampanię wyborczą trochę z przymrużeniem oka. Zupełnie jak takie wybory na niby. Podobnie zresztą podchodzą do tego wyborcy. Od lat frekwencja w wyborach samorządowych jest dużo niższa niż w tych parlamentarnych, czy prezydenckich. Dla przeciętnego Polaka dużo ważniejszą sprawą jest kto będzie prezydentem jego kraju niż wójtem jego gminy. Ludzie przeważnie zapominają, że prezydent RP ma znikomy, jeżeli nie żaden, wpływ na ich życie, a samorząd decyduje w najbardziej istotnych dla nich kwestiach, np.: ile pieniędzy dać na szkołę, gdzie uczą się ich dzieci. 

Kampania samorządowa w internecie
Tak więc najważniejszą rzecz już sobie ustaliliśmy. Trwa samorządowa kampania wyborcza, media traktują ją z przymrużeniem oka, wyborcy podobnie. Niestety tak samo zachowują się kandydaci, co już, przynajmniej dla mnie, śmieszne nie jest. Wprawdzie w obecnej kampanii nie objawił się podobny talent, jak chociażby niedoszły prezydent Białegostoku Krzysztof Kononowicz, ale mamy też kilka ciekawych przypadków wyborczego folkloru. Zacznijmy od hitu ostatnich dni, czyli filmiku promocyjnego Jacka Guzego, walczącego o reelekcję prezydenta Siemianowic Śląskich. 




Najlepszym komentarzem do tego dzieła jest opis z You Tube – “Siemianowice Śląskie – strzał we własną stopę”. Panu prezydentowi wypada pozazdrościć…odwagi. Kłucie ludzi w oczy bogactwem (samochód, willa, wystrój wnętrz, drogie pióro i garnitur) zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem  (Siemianowice Śląskie to jedno z najbiedniejszych miast na Śląsku). Inna sprawa to sama idea takiej produkcji. 5.5 minutowa sielanka razi sztucznością i zastosowaniem rosyjskich pomysłów promocyjnych (patrz: sceny treningu karate i boksu nawiązujące do sposobu pokazywania „męskiego oblicza” Władimira Putina). 

Przyznaję jednak, że prezydentowi Siemianowic udało się zdobyć sporą popularność. Jego clip wyborczy trafił do mainstreamowych mediów, tj. Onetu, TVN i TVP. Zastanawiam się tylko, czy o taką popularność mu chodziło? Wydawało mi się, że stara zasada „Nieważne co mówią, byle tylko nie przekręcali nazwiska…” dawno temu odeszła do lamusa!

Kampania samorządowa off line
Warto także przyjrzeć się „tradycyjnym” materiałom marketingowym przygotowywanym przez sztaby wyborcze samorządowców. Jak mówią eksperci w obecnych czasach kampania wyborcza toczy się głównie w internecie. Wielu samorządowców bardzo sprawnie korzysta z możliwości, jakie dają, np. social media. W tym kontekście warto wspomnieć bardzo przemyślane działania, jakie prowadzi na Facebooku dr Krzysztof Żuk, kandydujący na stanowisko prezydenta Lublina (np.: aplikacja "Mój Lublin - wybierz najważniejszą inwestycję"). 

Niestety internet nie załatwi za polityków wszystkiego. Wystarczy chociażby przypomnieć sobie, że spora część Polaków z internetu nie korzysta, bo po prostu nie ma do niego dostępu. Jak więc potencjalny radny/burmistrz ma dotrzeć do wyborców? Pozostają mu do wykorzystania tradycyjne sposoby. Spotkania z wyborcami (ale o tym pisać dzisiaj nie będę) oraz stare dobre billboardy, plakaty i ulotki (czasem także mailing bezpośredni). Z racji tego, że koszula bliska ciału (zajmuję się marketingiem bezpośrednim zawodowo) to pozwolę sobie na kilka krytycznych uwag. Pod lupę wziąłem kandydatów na samorządowców z Lublina,  Hrubieszowa i Warszawy. Oto króciutka analiza:

Numer 1 - mój ulubiony plakat, Janusz Iwanicki, kandydat do Rady Miasta Lublina z SLD:
- cudowny dobór barw: połączenie żółtego i czarnego kojarzy się z kolorem pojemników na materiały radioaktywne,
- kandydat zapomniał o zdjęciu i haśle wyborczym, co biorąc pod uwagę swoją słabą rozpoznawalność w Lublinie (a raczej jej brak) nie jest chyba najlepszym pomysłem.


Numer 2 – plakat Piotra Drehera, kandydata na radnego z Lublina (PO)
- pan (obecny) radny zapomniał założyć do zdjęcia krawat i rozpiął sobie koszule pod szyją, pełen profesjonalizm, razem z Cugowskim wyglądają po prostu niechlujnie (kto wpadł na pomysł, żeby ubrać ich na czarno),
- napisy rozpychają cały plakat, są zbyt duże w porównaniu do zdjęć (przeładowana przestrzeń). 

Numer 3 – bilboard Andrzeja Mirosława Serafina, kandydata na burmistrza Hrubieszowa z PSL
- gratuluję kreatywności przy doborze hasła, trudno o bardziej oklepany pomysł niż slogan w stylu „koniec z obietnicami bierzemy się do roboty”.

Numer 4 – bilboard Wojciecha Olejniczaka, kandydata na prezydenta Warszawy
- oto niebezpieczeństwo wieszania bilboardów, gdzie popadnie, tzn.: ten wisi w korytarzu stacji metra na warszawskich Kabatach (zawsze ktoś może nam coś przykleić na twarzy),
- hasło „Bądźmy dumni z Warszawy” niewątpliwie poruszy tłumy,
- hmm…garnitur jest, ale gdzie krawat i koszula zapięta pod szyją (I see..jestem luzak).


Na dzisiaj wystarczy. Ciąg dalszy już w niedzielę! Ciągle zbieram zdjęcia. Będzie kilka pozytywnych przykładów! Jeżeli macie jakieś fajne propozycje z chęcią je opublikuję!

PS. Druga cześć postu już gotowa!

czwartek, 4 listopada 2010

„Advanced SEO Tactics: On Beyond Keyword Research” lekcja 6

Po prawie miesięcznej przerwie wracamy na Inbound Marketing University. Czytaj recenzję webinaru  o zaawansowanych taktykach SEO! Zajęcia prowadził Randy Fishkin z SEOmoz. Zapraszam!

Webinar Fishkina stanowi doskonałe uzupełnienie drugiej lekcji IMU „SEO Crash Course to Get Found” Lee Oddena z Toprank Online Marketing. Odden podawał podstawowe informacje dla osób, które nigdy nie miały do czynienia z SEO. Webinar Fishkina to szkoła jazdy dla bardziej zaawansowanych! 

Fishkin wybrał dosyć ciekawą metodę wykładu. Użył dwóch źródeł danych, które w każdej części prezentacji porównywał. Pierwsza to Opinie Ekspertów nt. znaczenia poszczególnych czynników dla pozycji strony w wyszukiwarkach (na podstawie ankiety przeprowadzonej wśród 70 czołowych specjalistów od SEO). Druga to, tzw. „Krzyżowanie Danych” (Data Correlations) czyli doświadczenia firmy SEOmoz z szeregu badań nad rezultatami wyszukiwania (przeprowadzonymi w okresie luty-maj 2009 r.).

Dzięki tej metodzie webinar Fishkina jest na tyle obszerny, że miałem poważny problem z dokonaniem selekcji na potrzeby posta. Spróbuję więc w formie punktów opisać najważniejsze spostrzeżenia Fishkina. Po więcej – zapraszam do samodzielnego obejrzenia webinaru. 

1. Google’s Ranking Algorithm
Co wg opinii 70 czołowych ekspertów od SEO ma największy wpływ na pozycję Twojej strony?
Procentowo: 25% - Trust/Autorithy of Host Domain, 22% - Link Popularity of Specific Page, 20% - Anchor Text of External Links, 15% - On Page Keyword Use, 7% - Traffic&CTR Data, 6% - Social Graph Metrics, 5% - Registration&Hosting Data

Komentarz Fishkina: autorytet Twojej strony jest budowany przez prowadzące do niej linki. Liczy się jakość tych linków. Jak mówi Fishkin: „it’s all about the links”. Z pozostałych czynników największe znaczenia mają słowa kluczowe. Dlaczego? W opinii Fishkina, z którą trudno się nie zgodzić, słowa kluczowe są tak ważne, ponieważ są jedyną rzeczą, którą mamy pod całkowitą kontrolą! 

Ważne! Który z następujących czynników: Link Popularity, URL i Page Content jest najważniejszy? Wyniki badań prowadzonych przez SEOmoz wskazują wyraźnie na ten pierwszy!

2. Keywords Usage
Tutaj trzeba zwrócić uwagę na 3 kluczowe sprawy, czyli obecność słów kluczowych w adresie URL, tytule strony oraz w znaczniku ALT (wiele osób o tym zapomina). Fishkin twierdzi, że wykorzystanie słów kluczowych w znacznikach h1, h2 i h3 nie jest już tak istotne jak niegdyś. Trzeba również pamiętać o kolejnej kluczowej sprawie. Badania dowodzą, iż najlepiej umieścić słowo kluczowe jako pierwsze w Title Tag!

3. Non-link Factors
Wśród tych czynników najistotniejsze dla pozycji Twojej strony to unikalna treść i statyczny a nie dynamiczny URL. Czynniki takie jak Code to Text Ratio in HTML oraz HTML Validation to W3C Standards nie są specjalnie ważne. 

4. Importance of Link Metrics
PageRank jest ważny, ale Toolbar PageRank nie jest najlepszym predykatorem. Fishkin twierdzi również, że Domain Diversity może być istotniejsza niż myśli większość ekspertów. 

5.  Consideration of Subdomains vs. Root Domains
Co jest lepsze, gdy mamy taką ilość treści, że nie mieści nam się na stronie (np.: gdy chcemy zacząć pisać firmowego bloga)? Stworzyć subdomenę czy pozostać nadal przy własnej domenie? Fishkin wyraża się jednoznacznie – „keep content on one domain”.

Przykład: „Gdybym miał wybierać pomiędzy domenami blog.usedcars.com, a usedcars.com/blog, to na pewno wybrałbym tą drugą opcję. Zawsze lepiej zostać na tej samej domenie niż rozdzielać content na dwie różne domeny”.
 
6. Future of Ranking Signals
Większość ekspertów twierdzi, iż w przyszłości linki dużo stracą na swojej obecnej wartości przy pozycjonowaniu (ponad połowa pytanych). 

7. Tactical Advice
Ograniczę się tylko do opisania Content Tactics. Fishkin wypowiada bardzo ważne słowa, które warto zapamiętać. „Wspaniała treść jest bezużyteczna, jeżeli nie sprawia, że ludzie zaczynają linkować do twojej strony!” Twoim celem nr 1 powinno być więc dotarcie do tych ludzi. Obok klientów i ludzi, którzy trafiają do Ciebie poprzez wyszukiwarki, musisz kierować swoją treść do, tzw. „Linkerati”, czyli innych blogerów, ludzi mających strony w sieci, korzystających z Twittera, itp. Tak zdobywasz linki. Jak dotrzeć do „Linkerati”? Treścią swoich postów musisz wywołać w nich emocje, np.: gniew, dumę, zaskoczenie, podniecenie, itp. Tylko wtedy będą chcieli napisać o Tobie i linkować do Twojej strony. 

8. Strony o SEO rekomendowane przez Fishkina
W kolejności podanej przez autora: blog SEOmoz, strona Search Engine Land, blog SEO Book, strona Seroundtable, blog Matta Cuttsa, blog Distilled oraz strona Search Engine Journal. Warto także posłuchać wypowiedzi Randy Fishkina na „Inbound Marketing Summit 2010”! Temat - „The Science of Search Engine Rankings”:



Podsumowanie
Świetny webinar Fishkina zakończyła sesja Q&A, którą można sobie darować. Jest wypełniona odpowiedziami na pytania w stylu „co to jest Alt Tag?” Jeżeli znasz odpowiedz na takie kwestie, to spokojnie możesz ją sobie darować. Muszę się jednak przyznać, że nie wysłuchałem tej części webinaru zbyt dokładnie. Byłem zajęty oglądaniem końcówki meczu Lecha Poznań z Manchesterem City. Trafiłem właśnie na moment, kiedy Arboleda strzelił drugą bramkę dla poznaniaków! Jestem więc chyba usprawiedliwiony…

Niebawem recenzja lekcji UMN nr 7 – „Calls to Action and Landing Page”. Prowadzi Jeanne Hopkins z Meclabs, Marketing Experiments. Zapraszam na mój blog marketingowy!

Zainteresował Cię temat inbound marketingu? Czytaj recenzje pozostałych webinarów z cyklu Inbound Marketing University: efektywne blogowanie, SEO, social media i budowanie społeczności, wykorzystanie Facebooka i Linkedin w biznesie oraz World Wide Raves (3 części).

wtorek, 2 listopada 2010

Nowe recenzje w listopadzie i grudniu!

Plany, plany, plany - łatwo je snuć, dużo trudniej wcielać w życie. Do końca roku zamierzam jednak wziąć się w garść i wrzucić na blog marketingowy kilka dawno planowanych postów z recenzjami książek! Co planuję na październik i grudzień? Lista jest długa, spróbuję więc ograniczyć się do 5 najważniejszych pozycji:


1. "Rewolucja marki. Jak tworzyć marki i zarządzać nimi w XXI wieku" - recenzja książki Jacka Pogorzelskiego. 
2. "Sześć pikseli oddalenia. Zarabiaj dzięki sieci Web 2.0" - recenzja książki Mitcha Joela.
3. "Pozycjonowanie w wyszukiwarkach internetowych. Cała prawda" - dawno odkładana recenzja książki Rebecci Lieb.
4. "Hipnotyzm słowa. Jak podbijać umysły Twoich klientów za pomocą perswazyjnych tekstów?" - zapomniana recenzja książki z kursem pisarskim Joe Vitale.
5.  "Real-time Marketing and PR: How to Instantly Engange Your Market, Connect with Customers, and Create Products that Grow Your Business Now" - najnowsza książka mojego ulubionego autora, Davida Meermana Scotta (recenzja jak tylko zamówię książkę na Amazonie).

Uff... Trochę się naprodukowałem. Koniec gadania! Biorę się za czytanie i recenzowanie!

PS. może trochę nie na temat, ale zamierzam też w końcu kupić i przeczytać najnowszą książkę Janusza Głowackiego "Good night Dzerzi" osnutą na motywach biografii mojego ulubionego pisarza Jerzego Kosińskiego. Jaki ma to związek z marketingiem? Mało osób zdaje sobie sprawę, że zapomniany trochę w Polsce Kosiński był jednym polskim pisarzem, któremu udało się podbić Amerykę. Nie było lepszego niż on mistrza autopromocji, o tym jednak napiszę w osobnym poście. Już niedługo! Zapraszam...