piątek, 12 listopada 2010

Hej, kto żyw na wybory - czyli o marketingu politycznym w wyborach samorządowych, część I

Staram się jak mogę unikać na swoim blogu marketingowym tematów związanych z polityką. Czasem jednak nie mam wyjścia. Trwająca obecnie samorządowa kampania wyborcza dostarcza mi ciągle niezliczonych materiałów do przemyśleń. Pomysłowość ubiegających się o fotele w lokalnych władzach kandydatów nie ma granic. Patrząc na marketingowe poczynania naszych przyszłych decydentów trudno powstrzymać mi się od śmiechu...


Pospolite ruszenie walczy o władzę
W ostatnich dniach pospolite ruszenia kandydatów różnej maści ruszyło w szranki o władzę. Celebryci (np.: Iwona Pavlovic, Włodzimierz Smolarek, Jagna Marczułajtis, Rafał Kubacki) i ludzie zupełnie anonimowi. Stare ograne twarze i zupełni debiutanci. Każdy chce rządzić i dzielić. Pełni pomysłów na odmianę szarej lokalnej rzeczywistości rzucają się w wir kampanii. 

Trochę inaczej zapatrują się na to media. Oglądając liczne programy w TV i czytając artykuły w prasie coraz częściej odnoszę wrażenie, że media traktują samorządową kampanię wyborczą trochę z przymrużeniem oka. Zupełnie jak takie wybory na niby. Podobnie zresztą podchodzą do tego wyborcy. Od lat frekwencja w wyborach samorządowych jest dużo niższa niż w tych parlamentarnych, czy prezydenckich. Dla przeciętnego Polaka dużo ważniejszą sprawą jest kto będzie prezydentem jego kraju niż wójtem jego gminy. Ludzie przeważnie zapominają, że prezydent RP ma znikomy, jeżeli nie żaden, wpływ na ich życie, a samorząd decyduje w najbardziej istotnych dla nich kwestiach, np.: ile pieniędzy dać na szkołę, gdzie uczą się ich dzieci. 

Kampania samorządowa w internecie
Tak więc najważniejszą rzecz już sobie ustaliliśmy. Trwa samorządowa kampania wyborcza, media traktują ją z przymrużeniem oka, wyborcy podobnie. Niestety tak samo zachowują się kandydaci, co już, przynajmniej dla mnie, śmieszne nie jest. Wprawdzie w obecnej kampanii nie objawił się podobny talent, jak chociażby niedoszły prezydent Białegostoku Krzysztof Kononowicz, ale mamy też kilka ciekawych przypadków wyborczego folkloru. Zacznijmy od hitu ostatnich dni, czyli filmiku promocyjnego Jacka Guzego, walczącego o reelekcję prezydenta Siemianowic Śląskich. 




Najlepszym komentarzem do tego dzieła jest opis z You Tube – “Siemianowice Śląskie – strzał we własną stopę”. Panu prezydentowi wypada pozazdrościć…odwagi. Kłucie ludzi w oczy bogactwem (samochód, willa, wystrój wnętrz, drogie pióro i garnitur) zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem  (Siemianowice Śląskie to jedno z najbiedniejszych miast na Śląsku). Inna sprawa to sama idea takiej produkcji. 5.5 minutowa sielanka razi sztucznością i zastosowaniem rosyjskich pomysłów promocyjnych (patrz: sceny treningu karate i boksu nawiązujące do sposobu pokazywania „męskiego oblicza” Władimira Putina). 

Przyznaję jednak, że prezydentowi Siemianowic udało się zdobyć sporą popularność. Jego clip wyborczy trafił do mainstreamowych mediów, tj. Onetu, TVN i TVP. Zastanawiam się tylko, czy o taką popularność mu chodziło? Wydawało mi się, że stara zasada „Nieważne co mówią, byle tylko nie przekręcali nazwiska…” dawno temu odeszła do lamusa!

Kampania samorządowa off line
Warto także przyjrzeć się „tradycyjnym” materiałom marketingowym przygotowywanym przez sztaby wyborcze samorządowców. Jak mówią eksperci w obecnych czasach kampania wyborcza toczy się głównie w internecie. Wielu samorządowców bardzo sprawnie korzysta z możliwości, jakie dają, np. social media. W tym kontekście warto wspomnieć bardzo przemyślane działania, jakie prowadzi na Facebooku dr Krzysztof Żuk, kandydujący na stanowisko prezydenta Lublina (np.: aplikacja "Mój Lublin - wybierz najważniejszą inwestycję"). 

Niestety internet nie załatwi za polityków wszystkiego. Wystarczy chociażby przypomnieć sobie, że spora część Polaków z internetu nie korzysta, bo po prostu nie ma do niego dostępu. Jak więc potencjalny radny/burmistrz ma dotrzeć do wyborców? Pozostają mu do wykorzystania tradycyjne sposoby. Spotkania z wyborcami (ale o tym pisać dzisiaj nie będę) oraz stare dobre billboardy, plakaty i ulotki (czasem także mailing bezpośredni). Z racji tego, że koszula bliska ciału (zajmuję się marketingiem bezpośrednim zawodowo) to pozwolę sobie na kilka krytycznych uwag. Pod lupę wziąłem kandydatów na samorządowców z Lublina,  Hrubieszowa i Warszawy. Oto króciutka analiza:

Numer 1 - mój ulubiony plakat, Janusz Iwanicki, kandydat do Rady Miasta Lublina z SLD:
- cudowny dobór barw: połączenie żółtego i czarnego kojarzy się z kolorem pojemników na materiały radioaktywne,
- kandydat zapomniał o zdjęciu i haśle wyborczym, co biorąc pod uwagę swoją słabą rozpoznawalność w Lublinie (a raczej jej brak) nie jest chyba najlepszym pomysłem.


Numer 2 – plakat Piotra Drehera, kandydata na radnego z Lublina (PO)
- pan (obecny) radny zapomniał założyć do zdjęcia krawat i rozpiął sobie koszule pod szyją, pełen profesjonalizm, razem z Cugowskim wyglądają po prostu niechlujnie (kto wpadł na pomysł, żeby ubrać ich na czarno),
- napisy rozpychają cały plakat, są zbyt duże w porównaniu do zdjęć (przeładowana przestrzeń). 

Numer 3 – bilboard Andrzeja Mirosława Serafina, kandydata na burmistrza Hrubieszowa z PSL
- gratuluję kreatywności przy doborze hasła, trudno o bardziej oklepany pomysł niż slogan w stylu „koniec z obietnicami bierzemy się do roboty”.

Numer 4 – bilboard Wojciecha Olejniczaka, kandydata na prezydenta Warszawy
- oto niebezpieczeństwo wieszania bilboardów, gdzie popadnie, tzn.: ten wisi w korytarzu stacji metra na warszawskich Kabatach (zawsze ktoś może nam coś przykleić na twarzy),
- hasło „Bądźmy dumni z Warszawy” niewątpliwie poruszy tłumy,
- hmm…garnitur jest, ale gdzie krawat i koszula zapięta pod szyją (I see..jestem luzak).


Na dzisiaj wystarczy. Ciąg dalszy już w niedzielę! Ciągle zbieram zdjęcia. Będzie kilka pozytywnych przykładów! Jeżeli macie jakieś fajne propozycje z chęcią je opublikuję!

PS. Druga cześć postu już gotowa!

6 komentarzy:

  1. Aplikacja Mój Lublin fajnie działa, choć wystarczyła by w sumie zwykła ankieta. Ja np niechętnie podchodzę do aplikacji, które wykorzystują mój profil. Może gdyby ankieta była bardziej anonimowa, może było by 3 tys głosów.

    Podobny przerost formy nad treścią pokazała kandydatka na prezydenta Tychów Mariola Szulc. Zainstalowała na swojej stronie Mapę problemów Tychów. (www.mariolaszulc.pl/mapa-problemow). Początkowo spodobał mi się pomysł wykorzystania Google Maps do obrazowego ukazania czego oczekują wyborcy od nowej władzy. Na mapie jest coraz więcej newralgicznych punktów co jednak nie przekłada się na jakikolwiek komentarz kandydatki. Idzie ona swoim przygotowanym wcześniej torem zupełnie ignorując mapę. Pozostaje wrażenie - masz problem - radź sobie sam. My tu mamy swoje ważniejsze sprawy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za obszerny komentarz. Co do aplikacji na fejsie to niestety spora cześć z nich wykorzystuje profil internautów. Podejrzewam jednak, że w wypadku Mojego Lublina chodziło właśnie o to, żeby użytkownik nie był anonimowy. W ten sposób można łatwo zbudować bazę kontaktów, wykorzystując fakt iż Polacy nie zdają sobie sprawy z braku anonimowości w necie.

    Fajny pomysł z tą Mapą Problemów. Szkoda tylko, że tak jak mówisz - nie został w pełni wykorzystany. Co szkodziło Pani Szulc, np. odnosić się do każdego wpisu z jakaś propozycją rozwiązania problemu? W ten sposób można by nawiązać aktywny dialog z potencjalnymi wyborcami. Obawiam się jednak, że ta Pani nie rozumie (jak spora część polityków ze starszej generacji) o co chodzi w social media. Pewnie ktoś ze sztabu wyborczego zrobił taką aplikację, po to by można się nią pochwalić. Jednym słowem - odfajkowane, zrobione i można w spokoju wracać do najważniejszej aktywności, tj. obklejania plakatami slupów, ulic i czego popadnie...

    PS: pozwolisz, że powołam się na Twoją wypowiedz w drugiej części postu? Przykład z Mapą Problemów naprawdę mi się spodobał.

    OdpowiedzUsuń
  3. To nie jest obraz kościoła w tle bilbordu Serafina, tylko dworek DuChateau, siedziba muzeum i jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków w Hrubieszowie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj to jakaś nie prawda z tym kościołem, w tle nie ma kościoła, tylko Dworek Du Chateau to jeden (ale nie jedyny) z najciekawszych zabytków Hrubieszowa.

    OdpowiedzUsuń
  5. I znowu dezinformacja ma pan nie sprawdzone informacje żądam przeprosin mieszkańców Hrubieszowa i sprostowania w tle jest Dworek Du Chateau.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,

    Żadna dezinformacja tylko zwyczajna pomyłka. Dla mnie wyglądało jak Kościół, a nie znam Hrubieszowa na tyle, by znać takie szczegóły.

    Usunąłem już błędną uwagę z treści postu. Przepraszam Pana/Panią (nie wiem z kim mam do czynienia, ponieważ komentarz jest anonimowy) oraz wszystkich mieszkańców Hrubieszowa. Nie było moim celem wprowadzenie nikogo w błąd. Oficjalne sprostowanie dodam na swoim blogu jako osobny post dzisiaj wieczorem.

    Dziękuję za zwrócenie mojej uwagi na pomyłkę.

    Z poważaniem
    Jacek Lipski

    OdpowiedzUsuń